1864, reż. Ole Bornedal
Nie mam pewności, co powiedzieć o tym
filmie. Z jednej strony jest to piękna historia w stylu
Dostojewskiego czy (nie przymierzając) Sienkiewicza. Parę spraw
wrzucono do jednego worka, ale drogą paradoksu wyszło całkiem
nieźle. Jest to więc epopeja narodowa Duńczyków, melodramat,
rozprawa historyczno-ideologiczna i parę pomniejszych konwencji w
rodzaju pacyfizmu czy filmu wojennego. I to się jakoś trzyma kupy,
mało tego: projekcja zachęciła mnie do przejrzenia, choćby
pobieżnie, historii Danii.
Generalnie jest to swego rodzaju
„protest song”, dzieło antywojenne, antyfeudalne, dzieło
niedoskonałe o tyle, że trudno w nim znaleźć jakikolwiek
pozytywny postulat, znajduję tylko sprzeciw. Jeśli finałowa
adopcja jest jakąkolwiek figurą retoryczną, to nie wiem czego jest
figurą. Ostatecznie jednak, zestawienie tego filmu z rodzimymi
wytworami w stylu Ogniem i mieczem
czy Bitwą Warszawską
prowadzi do smutnych wniosków. Dania jest drugoligową
kinematografią, a jednak walnęli dzieło, do którego żaden polski
odpowiednik nie doskoczy.
PS. Pełnometrażowy film jest zrobiony na podstawie serialu o tym samym tytule. Film się nie dłuży, co jest wadą w wielu podobnych sytuacjach.
6/10