niedziela, 27 listopada 2016

Ten Thousand Saints, reż. Shari Springer Berman, Robert Pulcini

Ten Thousand Saints, reż. Shari Springer Berman, Robert Pulcini

Moje serce skacze z radości za każdym razem, kiedy pojawia się dobry film o latach 80. Ta dekada, raczej pomijana w kinematografii (dominował sentyment do lat 70. i wcześniej), ostatnio staje się modna. Oprócz produkcji dość marnych, jak Pixels, średnich jak Most Violent Year, są też doskonałe, jak Infiltrator, Stare grzechy mają długie cienie, Dark Places, Regression. Opisany tu Ten Thousand Saints zaliczam do niezłych. Na pewno nie na ósemkę, ale szóstka z kolei byłaby krzywdząca.
Pojawią się oczywiście głosy, że to prosty film o patologii, nihilistyczny paradokument z nizin społecznych. Mam poczucie, że to, co teraz nazywa się patologią, wtedy było po prostu życiem. W czasach bez internetu, telefonów komórkowych, dopalaczy, radzono sobie dokładnie tak, jak tu pokazano. Jednak realizm nie jest największą zaletą dzieła.
Jest nią pytanie o to, kim jest główny bohater – ojciec. Otóż wydaje mi się, że w tym smutnym mimo wszystko obrazie pokazano upadek subkultur lat 70. Wiek i zamiłowania tego faceta wskazują na to, że w młodości był hippisem, może należał do jakiejś pokrewnej subkultury. Wolna miłość, narkotyki, szczerość, pewna niezaradność w „normalnym” życiu muszą być efektem konsekwencji – on jest konsekwentny, żyje tak, jak wybrał kilkanaście lat wcześniej. Okazuje się, że już się nie da. Środowisko, w którym się ukształtował już dawno nie istnieje, żadne nowe nie zajęło jego miejsca (bo kto, punki? skinheadzi? wielbiciele cold wave i new romantic? bez żartów!), a świat zadziwiająco szybko pozbierał się po rewolucjach lat 60. i 70.

Pozostaje więc samotność i wierność sobie. Młodzi, nawet jeśli próbują być wolni (i nieodpowiedzialni), nie zaznają tego, co zaznało pokolenie Woodstock. Starzy nie znajdują sobie miejsca. I przede wszystkim – nikt nie myśli o żadnej rewolucji, mamy drugą kumulację zagrożenia atomowego. Pierwsza przerażała na początku lat 60., druga – w połowie 80.
Jestem zdania, że właśnie o tym jest ten film. Oczywiście, niektórzy ujrzą tylko rodzinną patologię, ale daję słowo – nawet tacy zwykle chcieliby choć przez chwilę być wolni w ten właśnie sposób. Nawet jeśli jest to wolność o charakterze emigracji wewnętrznej.

7/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz