wtorek, 1 listopada 2016

The Infiltrator, reż. Brad Furman

The Infiltrator, reż. Brad Furman

Jeśli film rozpoczyna się kawałkiem Tom Sawyer zespołu Rush, jeśli przy tym widzę salon gier jakby zamrożony w roku 1985 i faceta także przed chwilą rozmrożonego, to już wiem, że będzie dobrze i nie chcę się rozczarować. I co? I jest dobrze.
Stylistyka tego dzieła przypomina najlepsze wzorce Francuskiego łącznika (co prawda akcja jest osadzona o dekadę później). Styl prowadzenia narracji, kolorystyka wzorowana na lata 80., wspaniale ukazany krajobraz miasta i życie mafii. Bohaterowie nie przerysowani, ale też nie brak im naturalności. Do tego specyfika czasów, rzeczy wówczas modne, a od dość dawna rzadko już spotykane: voodoo, czytanie z ręki, wąsy, Reagan, hoola-hop, ford granada, cała masa perfekcyjnych scenografii i charakteryzacji. Przypomina się nieco zeszłoroczny Le French, przypomina się też Stare grzechy mają długie cienie.
Kto jeszcze pamięta kartel z Medellin? Nawet w Polsce w co drugim „Dzienniku telewizyjnym” mówili o tym zjawisku. Warto obejrzeć choćby po to, żeby dowiedzieć się coś o tamtym czasie. Bo twórcy zadbali o wierność faktom, a nawet oparli na nich fabułę. Warto też dla świetnej muzyki. Dla doskonałych zdjęć. I dla ciekawej, niebanalnej, dobrze ukazanej historii, kawał „mięsa” bez fajerwerków, po prostu dzieło dużej klasy.

7/10


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz