The Northman (Wiking), reż. Robert Eggers
Rozczarowanie. Eggers przedobrzył, zrobił film artystowski, napuszony. Głównym walorem miała być prawdopodobnie sugestywna, mroczna nastrojowość. Jest jej jednak tak dużo, że robi się niedobrze. Ten film sam przeżywa emocje, które powinny należeć do widza, zagarnia je i pożera sam siebie. To nie ładnie, obejrzałem obraz, który onanizuje się sam sobą.
Treść? Banalna, patetyczna. Formuła to kino nowej przygody, trochę fantasy, co prawda historia jest pokazana bez upiększeń, a jednak zostaje się z poczuciem obejrzenia baśni. Takiej baśni jak z Andersena, okrutnej i niby przystającej do życia, a jednak do bólu zmyślonej i upudrowanej. Co jednak razi najbardziej, to brak drugiego dna. Żadne doszukiwanie się tam wątków genderowych czy innych przenośni nie ma sensu, bo ich tam po prostu nie ma. Łopatologia wisząca pomiędzy strasznym spięcie dupy na zrobienie kina artystycznego, a ciągotą ku efekciarskim blockbusterom.
Rzecz jest zrobiona starannie technicznie i właściwie te cztery punkty są tylko za to.
4/10