Lo chiamavano Jeeg Robot (Jeeg Robot), reż. Gabriele Mainetti
Twórcy tego znakomitego filmu mają
świetne wyczucie konwencji. Z jednej strony są na bieżąco z
najnowszym kinem mafijnym (takim jak Gomorra i Suburra
Stefano Sollimy), kinem brudnym i brutalnym, z nieco reporterskim
zacięciem i kompletnie wyleczonym z romantycznej mitologii Ojca
chrzestnego. Z drugiej zaś
strony lądujemy tu w kinie superbohaterskim, z całą jego
niedorzecznością, absurdalnymi zbiegami okoliczności,
przerysowanymi czarnymi charakterami i innymi dosłownymi
nawiązaniami do pierwszo- i drugoligowych klasyków.
Mamy w
końcu postać, która na superbohatera zupełnie się nie nadaje,
zresztą jej supermoc ma charakter dość prymitywny. Postać ta
przechodzi jednak klasyczną, campbellowską przemianę wewnętrzną.
Do tego wszystkiego wylewająca się nostalgia za latami 80. (na to
wskazuje choćby wiek głównego bohatera i parę nawiązań w
dialogach). Taką sprawność w operowaniu gotowymi konwencjami
napotkałem w ostatnim czasie jedyniew Turbo
Kid (i daję tę samą
ocenę). Ten film to oczywiście nic innego, jak „układanie z
gotowych klocków”, ale sposób to uświęcony i jak najbardziej
właściwy, pod warunkiem, że wykonany dobrze. Tu jest więcej niż
dobrze. Zderzenie poszczególnych elementów wykonano perfekcyjnie, efekt jest po prostu znakomity.
Oryginalne japońskie anime o robocie Jeeg powstało w połowie lat 70., rozpowszechniło się w Europie o kilka lat później.
7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz