Magnezja, reż. Maciej Bochniak
Wsparłem polską kinematografię. Byłem jedynym widzem na sali, a do tego obejrzałem reklamy. Do rzeczy jednak. Ten film to idealny dowód na to, że nie każdy potrafi opowiadać fabułą. To znaczy – fabuła jest, ale nic mnie to wszystko nie obchodziło. Na chybcika, postacie ledwie naszkicowane (wyłącznie powierzchowne cechy, tyle samo dowiaduję się o ludziach, których spotykam w spożywczym), żadnego uzasadnienia dla tła historycznego, żadnego charakteru społeczności. Dialogi są tak nieprawdopodobnie sztuczne, że w sumie mógłby to być film niemy. Najbardziej istotne punkty akcji i tak zdają się bez znaczenia, podobnie jak reszta ekranowych zdarzeń.
Dawno nie widziałem Ostaszewskiej źle grającej swoją rolę, a Kuleszy – nigdy. Zmuszenie ich do tego, to swoisty wyczyn. Nie wiem na czym to miało polegać, wyglądało na to, że silą się na przerysowanie, ale takie przerysowanie, które ma zwracać uwagę samo na siebie. Tak, jakby przedrzeźniały postacie, których konstrukcja sama w sobie jest już pastiszem. Dotyczy to zresztą całego tego filmu, może to jakaś asekuracja? Takie walenie po oczach, że twórcy parodiują fakt, że zrobili pastisz, przy czym jest to pastisz spaghetti westernu, który sam w sobie jest już pastiszem. Jedyna dobra rola właściwie to Chyra, choć i jemu scenariusz to i owo rozwalił. Czytałem zachwyty nad grą Szyca i nie podzielam. Wygląda jak facet kiepsko przebrany za kobietę, a nie jak „nietypowa” kobieta. Przypomina to jakiś dziecięcy teatrzyk, w którym nie widzimy postaci z fabuły, tylko nieudolnych aktorów i ich wyobrażenie o tym, jak należy grać. Zamiast śledzić rozwój wypadków, siedzę i wyobrażam sobie „burzę mózgów” na planie i jej wynik, np.: „widz musi pomyśleć, że to Szyc, który udaje, że nie umie grać”, a więc myślimy o Szycu. Sorry, to nie kabaret, to film fabularny. W kabarecie chcę pamiętać, że to Szyc, obowiązuje umowność, wyzyskuje się ją. W filmie chcę myśleć o jego postaci.
To raczej jedna z tych typowych sytuacji, kiedy twórcy z wypiekami na twarzy wymyślają kolejne gagi, bo wymyślanie ich faktycznie jest zabawne i wciągające, jednak oglądanie realizacji tych pomysłów – już nie. Zaśmiałem się może dwa-trzy razy, a próbowano mnie rozśmieszać co parę minut.
Z innych, pomniejszych wad to np. modna hiperpoprawność polityczna: oglądamy świat rządzony przez silne i inteligentne kobiety, w którym żyją głupi, podli lub upośledzeni mężczyźni. Takie tam popłuczyny ideowe po różnych wonder woman, itp. Oglądamy akcję na terytorium Polski, którą to akcję tworzą Żydzi i Rosjanie. Trzecioplanową dopiero postacią jest głupi i sprzedajny polski policjant, który pieprzy się z owcą. Gdyby to jeszcze był dobry film, to olałbym te bezmyśle mody, ale tu rażą szczególnie.
Wracając na koniec do pastiszu: rozumiem grę z motywem muzycznym z Ennio Morricone, ale to co słyszałem jest na granicy plagiatu. No chyba, że podpisano z kimś jakąś umowę na wykorzystanie tematu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz