Outlaw King (Król wyjęty spod prawa), reż. David Mackenzie
Grubo zaskoczony tą brytyjską produkcją (bo skrajnie anty-angielską) i faktem, że wyprodukował to Netflix jestem pod wielkim wrażeniem. Nie tylko historia prowadzona jest w równym, niezakłóconym tempie. Jest też bardzo wiarygodna historycznie, zupełnie "niehollywoodzka", z paroma przewagami nad Braveheart (bo opowiada o tym samym), ale też w niczym nieustępująca.
Poziom efektów specjalnych, fantastyczne scenografie, a przede wszystkim sceny batalistyczne, których w ogóle się nie spodziewałem. Nie znam budżetu, ale poziom masakry i wyszkolenie aktorów w fechtunku są niesamowicie wiarygodne, o co Netflixa nie posądzałem. Nie oszczędzali na niczym.
Widz musi się przygotować na dawkę potworności, która była jednak w tamtym czasie normą. Oczywiście, historia poprowadzona jest skrótami, bo cała wojna trwała długo i zawierała wiele epizodów, jest też trochę kompromisów, takich jak używanie przez bohaterów zwrotu "romantyczna walka" (przypomnijmy, to jest XIV w.). Ale jesteśmy w świecie kina, trudno bez pewnych rzeczy się obejść. To nie są błędy, a konieczności uprawiania tej sztuki.
Najsłabszym momentem jest ten, w którym ktoś, nie wiadomo kto i po co uparł się, żeby pokazać kąpiącego się Chrisa Pine z ptaszkiem na wierzchu. To obniża ocenę o cały punkt, scena jest z d... wzięta.
Niezależnie od tego, mamy świetną produkcję o ciekawej historii i realiach europejskiego średniowiecza.
7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz