Manchester by the Sea, reż. Kenneth Lonergan
Długo nie mogłem się za ten film zabrać z powodu głupiego tytułu. Jak tak można? Pewnie stąd miałem i uprzedzenia, poza tym nie ufam obyczajówce z takimi wysokimi ocenami (7,7 na Filmwebie).
Nie było jednak źle, a nawet w sumie lepiej niż dobrze. Przede wszystkim bardzo mnie zainteresowały portrety psychologiczne, niezwykle wiarygodne i konsekwentne. Jest to w dużym stopniu film o śmierci, widzianej od strony życia (co nie jest w kinie przecież oczywistością). O tym na przykład, jak śmierć wpływa na relacje między ludźmi. O tym także, co w nich zmienia w środku. Tyle że to nieco ckliwe, głównie przez parę zupełnie niepotrzebnych tanich chwytów (najgorzej wypadło użycie adagia Albinoniego, to już przesada).
Ogólnie jednak daje to do myślenia, jest świetnie zagrane i choć nie dostałem oczekiwanej rewelacji, to jednak bardzo dobre kino.
Premiera polska na początku 2017.
7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz