The Circle (Krąg), reż. James Ponsoldt
Obraz, który może się słusznie
podobać i równie słusznie – nie podobać. Postaram się wyważyć
jedne i drugie argumenty, bo sam też mam mieszane uczucia.
I
Film pokazuje nie tylko mechanizm
„przezroczystości” sieci, ale także kilka innych. M.in. jest o
mechanizm działania sekty. Zarówno struktura firmy, jak i typy
charakterów pracowników, w końcu osobowość lidera i jego
„przydupas”, wszystko to jest dobrze przemyślane i wzorowane na
solidnie rozpoznanych elementach konstrukcji sekt. Również droga
życiowa pracowncy (członkini), rodzaj przemian wewnętrznych,
których doświadczają członkowie (takich choćby jak niemożność
całkowitego uwolnienia się pomimo buntu), skutki, jakie odbijają
się na rodzinie osoby wciągniętej do sekty – to także świadczy
o solidnym przemyśleniu sprawy.
II
Warstwa filozofująca (słowo
„filozoficzna” byłoby zbyt pochopne). Oprócz jawnej krytyki
zjawisk takich jak Facebook oraz powiązanych z nimi, postawiono tu
kilka pytań. O religijną naturę człowieka, który brnąc w
technologię nadal dociera do „sytuacji” religijnych. O
unifikację świata. O naturę kłamstwa i prawo do prywatności.
Może nawet o zbędność/ niezbędność prawdy (przypomina się
Ibsen). O mechanizmy władzy i powiązanej z nią kontroli. O
cyfryzację człowieka. Interesująca jest też nazwa firmy –
Circle, która już sama w sobie implikuje szereg skojarzeń
symbolicznych.
Gdyby skupić się jedynie na tych
pytaniach, na które film odpowiada, trzeba by go uznać za
trywialny, bo i te pytania, i te odpowiedzi są raczej naiwne. Co
innego, jeśli przyjrzeć się wątkom zawieszonym, niedomówieniom,
kwestiom stawianym w tle lub nie wprost. I tu robi się naprawdę
ciekawie.
III
Nie umiem ocenić gry Emmy Watson. To
jedna z najbardziej hejtowanych aktorek i trudno mi się uwolnić od
tej presji opinii publicznej. Z drugiej strony za wybitną nigdy jej
nie uważałem, nawet przed tym zalewem hejtu. Z trzeciej strony gra
postać nieszczególnie rozgarniętą, a finał fabuły wyposaża ją
w przebiegłość, ale niekoniecznie w dojrzałość czy tzw.
mądrość. Pominę więc ten wątek, natomiast spodobał mi się Tom
Hanks. I znowu nie wiem, czy winika to z profilu jego postaci, czy z
tego, że w końcu przestał być taki spuchnięty, wygląda na
żywego człowieka. Może to jeszcze nie aktorstwo, ale i tak
zupełnie inny (na plus) poziom niż np. w Moście szpiegów.
IV
Wspomniana
końcówka jest fatalna. Jak by nie patrzeć – ostatecznie jednak
sekta wygrywa, ukazane jest to jednak jako radosna konieczność
dziejowa, z naiwną wiarą, że sam pomysł jest dobry, tylko trzeba
eliminować „błędy i wypaczenia”. W Polsce taka idea jest
dobrze znana i wiadomo do czego doprowadziła. „Socjalizm – tak,
wypaczenia – nie”, „okres błędów i wypaczeń”, wszystko to
sprowadzone do zdania-przykładu, że jeśli następuje katastrofa
lotnicza, to nie likwiduje się samolotów, tylko bada katastrofę,
żeby latać bezpieczniej. Właśnie, spośród zasygnalizowanych
wyżej pytań zadanych niewprost zabrakło mi jednego: a co jeśli
taka broń, jak przymusowa transparentność trafi w ręce
psychopatów? A przecież trafi.
Ta
trywializacja, wynikająca niestety z naturalnej, hollywoodzkiej
specyfiki filmu, wiele mu odbiera. I jak sądzę jest przyczyną
niskich ocen i fali krytyki, od której jednak odrywam się z
wypisanych wyżej powodów. Postaram się ocenić sprawiedliwie.
5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz