Pirates of the Caribbean: Dead Men Tell No Tales (Piraci z Karaibów: Zemsta Salazara), reż. Joachim Rønning, Espen Sandberg
To, co
spodobało mi się najbardziej, to nieprzeładowanie. Pomijając
pierwszych Piratów z Karaibów,
wszystkie te filmy miały niepotrzebnie skomplikowaną fabułę, co
wybijało z rytmu podczas oglądania. Tym razem otrzymaliśmy wartkie
kino przygodowe o charakterze absolutnie i skończenie rozrywkowym.
I
rzeczywiście, jest rozrywkowo. Humor jest naprawdę dowcipny. Akcja
toczy się nieustannie, bez dłużyzn, jest doskonale od strony
wizualnej. Zachowano spójność nie tylko fabuły, ale stylistyki i
charakerów postaci z poprzednimi częściami.
Przyjemności
dopełnia swoista gra producentów tego filmu z innymi wątkami.
Widać już od pierwszej części, że sztab specjalistów zbadał
dokładnie przyczyny sukcesu podobnych produkcji z okresu kina
klasycznego. Filmy przygodowe, pirackie i podróżnicze, cieszyły
się ogromnym popytem, same odwołując się do przeróżnych
mitologii kolonializmu – dziś stały się kopalniami wątków. W
Piratach z Karaibów
jest to prowadzone umiejętnie i z humorem. Taka jest konwencja, nie od dziś, tylko od pierwszej minuty pierwszej częśći. A ja nie żałuję ani minuty
w kinie.
Jedno należy tu dodać. To nie jest film, dla tych, którzy szukają nowej jakości w kinie. To jest film dla tych, którzy lubią świat Piratów z Karaibów i chcą zobaczyć ich znowu. I tacy - zobaczą.
Po
napisach końcowych jest scena zapowiadająca ciąg dalszy.
6/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz