Secret Sharer (Tajemniczy sojusznik), reż. Peter Fudakowski
Kiedy główny bohater przedstawił się
jako „Konrad”, już wiedziałem na co się zanosi. Rzeczywiście,
atmosfera od samego początku jest „conradowska” i, co
najważniejsze, nie to się nie gubi, nie rozmywa, pomimo upchnięcia
fabuły w nowoczesne konwencje kinowe i współczesną oprawę.
Zestawiając to ze Smugą cienia
Wajdy można zauważyć, jak dobrze poradził sobie Fudakowski (co
prawda wspomniany film Wajdy jest chyba jego najgorszym). Nie znam co
prawda opowiadania, na którym oparto scenariusz, jednak bez
wątpienia była to inspiracja, a nie kopiowanie gotowego tekstu.
Wszystko
wskazuje na to, że mamy do czynienia z debiutem reżyserskim. Debiut
jest bez zadęcia, bardzo sprawny. Ci, którzy oczekują
efekciarskiego thrillera, powinni sobie odpuścić. Atmosferze bliżej
jest do zeszłorocznego Sarmasik, jest co prawda zachowane napięcie
dreszczowca, ale to dreszczowiec „literacki”, przez co trochę
inny, niespieszny, ze swoistym urokiem. Absolutnie godne polecenia. Jest nawet interesujący zwrot, pozwalający się zastanowić kto jest tytułowym sojusznikiem i dla kogo.
Ciekawy jest też przykład dość nietypowej koprodukcji. I z punktu widzenia krajanów - związki z Polską, historyczne, symboliczne, kulturowe. Łącznie z tym, że jedna polska melodia jest ważnym punktem zwrotnym w psychologicznej dynamice filmu.
6/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz