The Invitation (Zaproszenie), reż. Karyn Kusama
Po pierwsze znakomite, jedne z lepszych
portretów psychologicznych w kinie komercyjnym. Oczywiście, w
realizacjach niekomercyjnych taka wiarygodność ma prawo się
zdarzać częściej, ale przenikliwość portretowania bohaterów
ogromnie mnie zaskoczyła. Do tego należy dodać konwencjonalność
niektórych z nich. Noszą cechy znanych typów filmowych i pomimo
wiarygodności realizują też schemat. Trudne do pogodzenia.
Drugą rzeczą jest mistrzowskie
prowadzenie akcji. Nie zdradzę zbyt wiele, jeśli powiem, że przez
niemal cały czas ludzie siedzą w willi, jedzą, piją i gadają.
Chwilami na trudne tematy, ale nic w sumie nadzwyczajnego. A jednak
napięcie rośnie w jakiś niesamowity sposób. Oczywiście, jeśli
zwróci się uwagę na niuanse, doskonałe ustawienia kamery, ujęcia
na szczegóły, montaż – wiele tych elementów da się uchwycić
przy wnikliwym oglądaniu, ale nie wszystkie. Tajemnica realizatorów.
Efekt jest jednak taki, że oglądałem z ogromnym zaangażowaniem.
Interpretacja poszczególnych charakterów to jeszcze inna sprawa, nie będę się w to chyba pakował, choć są to „typy” niezwykle wdzięczne do przeanalizowania i polecam każdemu poświęcenie chwili na taką zabawę. Należy jednak dostrzec parę wyższych metafor.
Interpretacja poszczególnych charakterów to jeszcze inna sprawa, nie będę się w to chyba pakował, choć są to „typy” niezwykle wdzięczne do przeanalizowania i polecam każdemu poświęcenie chwili na taką zabawę. Należy jednak dostrzec parę wyższych metafor.
Raz: jest to diagnoza świata
zachodniego. Nieprzypadkowo okazuje się, że nikt (prawie) nie
orientuje się jak bardzo sytuacja jest drastyczna i jak bardzo „coś
tu nie gra”. Przecież wszystko jest w porządku. Następnie –
jak dalece obecni mylą empatię wyniesioną z publicznego dyskursu z
poszanowaniem własnych granic i rozumieniem istoty rzeczy (chociaż
przecież empatia ma polegać na pojmowaniu istoty rzeczy). Nikt nie
ma pojęcia o co chodzi gospodarzom imprezy, bo są zajęci
„współczuciem” i „poszanowaniem”. Są pozytywni,
tolerancyjni, odrzucili podejrzliwość oraz zdolność powiedzenia
„nie”. I nie czują potrzeby mówienia „nie”, bo to co widzą,
traktują powierzchownie, więc nie dotyka ich. Dlaczego mieliby się
bronić, skoro realia spływają po nich jak po kaczce, a cała
rzeczywistość to słowa skopiowane z gazet i poradników? W
umysłach „złych” jest bez porównania więcej konkretu, tam się
dzieje coś niedobrego, ale jednocześnie prawdziwego. „Dobrzy”
natomiast są wirtualni.
Druga rzecz – sporo miejsca poświęcono poczuciu
straty i temu, jak ludzie sobie z tym radzą. Znowu roztrząsano tu
stan zbiorowej świadomości i znowu należałoby rozwinąć wątek,
bo jest szalenie interesujący. Nie chcę jednak tego ruszać, bo
nota się zrobi za długa. Nie rozwinę w końcu jeszcze jednej
metafory, mianowicie spraw sekt, religii i dylematu kontroli
społecznej. Znowu, chcąc-nie chcąc, znajduję film o religii
lub bardziej wąsko – o sekcie. I zwykle są to filmy co najmniej dobre,
często też po prostu mówiące o ważnych rzeczach. A dokładniej –
nie tylko o sektach, ale i o tym, dlaczego niektórzy do nich należą.
Opowieść do samego końca prowadzona
jest perfekcyjnie. Wciąga, daje do myślenia, zaskakuje. Uniknięto
kilku przeżutych i wyplutych wielokrotnie rozwiązań dreszczowca. Zapewniam, że jeszcze nawet dobrze nie zacząłem rzetelnej analizy, a jak widać już jest cała strona tekstu.
8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz