La isla mínima (Stare grzechy mają długie cienie), reż. Alberto Rodríguez
Oryginalny tytuł określa zapewne
próbkę społeczeństwa hiszpańskiego, reprezentację przeróżnych
postaw, warstw społecznych, typów zachowań. Dwaj policjanci –
faszysta i komunista poszukują morderców młodych kobiet. Oni –
ze wszystkimi swoimi wadami, ze złą przeszłością i
skonfliktowani ze sobą – próbują zaprowadzić tam ład i prawo.
Jest to zapewne rozliczenie hiszpańskiej historii od lat 30. do 80.
Jest to też (jako konwencja) czytelne nawiązanie do westernu i
czarnego kryminału.
Piękne zdjęcia, umiarkowane tempo,
dobra ścieżka dźwiękowa. Aktorstwo też w porządku,
najważniejsza wydaje się jednak nastrojowość i symbolika – nie
zawsze co prawda czytelna dla widza spoza Hiszpanii. Pewne sprawy są
jednak dość oczywiste i podane w interesujący sposób. Inne –
bronią się otwartością interpretacji i smakiem filmowego
rzemiosła. Naturalnie i sama zbrodnia też coś „oznacza”,
oddaje realia tamtejszej kultury z jej wadami potraktowanymi
wnikliwie. A poza wszystkim – to się po prostu dobrze ogląda jako
kryminał i jako znakomicie prowadzoną narrację filmową.
Twórcy nie cofnęli się przed
rozliczeniem przeszłości w sposób bardzo wyrazisty – mówią „do
pewnych spraw nie będziemy wracać, ale to nie znaczy, że
zapomnieliśmy”. Faszyzm umiera (w niemiły sposób, postać
symbolizująca odchodzący ustrój sika krwią). Zaczynają się nowe
czasy i ten specyficzny, być może nie do końca zrozumiały dla
obcokrajowców, przełom zobrazowano bardzo sugestywnie.
Dekoracje, stroje, samochody, fryzury – dawno nie widziałem tak świetnie oddanego klimatu początku lat 80.
8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz