Marsjanin, reż. Ridley Scott
Kolejne wcielenie Robinsona Crusoe i
kolejna reanimacja utopii autarkii. Odkopano bardzo głębokie
atawizmy, co skazywało go na sukces, choć wydał mi się odrobinę
przydługi. Utopia jest utopią, więc z natury przymyka się na nią
oko. Chociaż są tu odłamki jeszcze innej utopii: fragmenty
poświęcone intetrnacjonalistycznej współpracy USA i Chin brzmią
prawie jak cytaty z Milczącej gwiazdy.
To już było komiczne. Do tego nakładały się dialogi, w których
postacie wyjaśniają widzowi sens fabuły w taki sposób, że już
„komentarz z offu” byłby mniej nachalny. Reszta w porządku.
Fajna próba zmierzenia się z formą monodramu, która jest tu
dominująca.
Po namyśle –
zastanawiałem się w trakcie, czy ktoś z załogi zginie podczas
ratowania głównego bohatera. Ale nikt nie ginie. Byłoby to
wprowadzeniem nieskończenie pojemnego wątku etycznego i szeregu
ciekawych pytań do prostej i monotonnej historii kosmicznego
Robinsona. A po co to komu?
5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz