Darkest Hour (Czas mroku), reż. Joe Wright
Po dość byle jakim, nakręconym w tym samym roku Churchillu, nie robiłem sobie wielkich nadziei. Zwłaszcza, że początek jest podobny - pokazano premiera jako impulsywnego dziwoląga, który nie bardzo wie, czego chce. Potem jednak robi się coraz lepiej, a przede wszystkim pokazano bardzo dobrze dramat czasu. Postać, owszem, także, ale głównie jednak napięcie niezwykle ważnego punktu w dziejach. Ów dramatyzm na poziomie jednostek i całych narodów rozegrano znakomicie. A scena w metrze jest naprawdę niezwykła i choć nie mam pojęcia, czy zdarzyła się naprawdę, to po prostu świetnie rozegrany scenariusz. I nagle okazuje się, że można z zainteresowaniem oglądać film, którego główny bohater jest postacią irytującą, ale po prostu na swoim miejscu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz