Armomurhaaja (Eutanazjer), reż. Teemu Nikki
Wysoką notę daję za wieloznaczność.
Nie da się o tym filmie powiedzieć nic ostatecznie. Ani nie jest to
jakieś kino łopatologiczno-ideologiczne w stylu Pokotu,
do końca dramat psychologiczny, ani kryminał. Klasyfikowanie go
jako dreszczowca także nie jest najlepszym pomysłem.
Daję
też wysoką notę za odwagę łamania tabu. Coraz łatwiej zrobić
film o ratowaniu zwierząt, ale niezwykle trudno – o ich zabijaniu
i to na różnych poziomach. Główny bohater jest bowiem kimś, kto
zabija zwierzęta, co nie zostało w żaden sposób potępione.
W
końcu – to film o śmierci i poznawaniu czym ona jest. Widać to
po zachowaniach bohaterki. Moment, w którym ona wsiada do
samochodu po egzekucji można rozumieć dwuznacznie. Może to
skłonności samobójcze, ale raczej fascynacja katem i próba
zbliżenia się do fenomenu odbierania życia innym stworzeniom.
Co ją w nim fascynuje? On zabija
zwierzęta i je rozumie, to sumuje tyle archetypów, że aż trudno
się połapać. Jej też trudno. Tak czy inaczej, ona też oswaja się
z własną śmiercią, to tanatologia w czystej postaci (a nawet może
nieco zbyt dosłowna).
Niejednoznaczna postać głównego
bohatera (raz mu się kibicuje, a innym razem chciałoby się, żeby
wpadł pod pociąg) zostaje bardzo ładnie rozwiązana pod koniec.
Na marginesie – jak patrzyłem na
tych „żołnierzy Finlandii” od razu przypominają mi się polscy
bohateriowie stadionowi.
7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz