Silence (Milczenie), reż. Martin Scorsese
Trudno coś powiedzieć o tym filmie w
kilku zdaniach. Pomimo, że historia jest poprowadzona klasycznie,
„od – do”, niezupełnie udało mi się wyznaczyć puentę. Nie
widzę powodu, żeby obraz traktować jako antychrześcijański, czy
też w ogóle – antyreligijny, niekoniecznie też jest skierowany
przeciwko japońskiej tradycji, a nawet gdyby był, to Europa nie
była w niczym lepsza. Może jest to po prostu rozprawa o wierze,
takiej, jaką jest; nieoceniające przyglądanie się, kracauerowska
„wiara w rzeczywistość”, a więc wbrew pozorom kino
nienarracyjne. Tego paradoksu bym się trzymał w czasie projekcji.
Mamy więc film o ludziach, a w
szczególności o tym, jakie miejsce zajmuje w ich wnętrzu wiara i
jak się ma do innych składowych. Mamy też po troch film
antropologiczny, bo kilka fragmentów bardzo celnie określa różnice
mentalności zachodniej i wschodniej. Mamy w końcu kawałek historii
chrześcijaństwa jako model całej jego historii i przedziwnej
elastyczności tego ruchu (bo jest tu traktowane jako dość
różnorodny ruch, a nie jednolite wyznanie, czy też nawet grupa
wyznań).
Dodatkowo warto wziąć pod uwagę świetną obsadę, a sam reżyser także przyzwyczaił do tego, że niekoniecznie puentuje swoje dzieła.
Czy warto? Warto, a jeśli ktoś
dokopie się do czegoś głębszego, to tym lepiej. Pomimo
drastycznej i oryginalnej tematyki nie widzę jednak powodu, żeby
dać więcej niż szóstkę
6/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz