poniedziałek, 19 czerwca 2017

King Arthur: Legend of the Sword (Król Artur: Legenda miecza), reż. Guy Ritchie

King Arthur: Legend of the Sword (Król Artur: Legenda miecza), reż. Guy Ritchie

To nie jest tak, że wątłe przytoczenie paru wątków, w oderwaniu od kontekstu, na samej intuicji, uczyni film „intertekstualnym”. Zlepek przypadkowych i nieprzemyślanych zapożyczeń robi jak najgorsze wrażenie, właśnie z powodu oderwania od istniejącego systemu legend, przez brak ukorzenienia. Co z tego więc, że są cherlawe ukłony w stronę kilku klasycznych ekranizacji życia Robin Hooda, a także bezpośrednie cytaty z Władcy pierścieni i Excalibura, skoro jest to nic więcej niż „pusta parodia”, niemająca nic na celu poza skopiowaniem fragmentu tekstu na prawach „copy – paste”. Bez jakiegokolwiek pomyślunku.
Denerwująco szybki montaż. Kompletnie nieuzasadnione skróty, które budują dynamikę, ale nie budują ani atmosfery, ani postaci. Film po prostu „zapierdala”, tylko nie da się ustalić dokąd i po co.
Kpina w żywe oczy z realiów historycznych. Graffiti w V w.n.e. wśród niepiśmiennych wyspiarskich wieśniaków? Czarnoskóry boss i jakiś „ruch oporu”? I to w warunkach feudalnych? Szkoła kung-fu? Brandy? Technika destylacji dotarła do Europy w XIII wieku. Jest to szczególnie irytujące, jeśli film całą swoją atrakcyjność opiera na tym, że widz jest idiotą. A tu masz ci los – widz nie jest idiotą i pisze recenzję.
Nawet efekty specjalne sprowadzone są do minimum. I jakby tego było mało – wszechobecna propaganda. Tristan jest tu... Murzynem. Merlin, owszem, występuje, ale tylko w dialogach. Nie pojawia się postać czarodzieja, całą magię obsługują kobiety. Nie ma też smoka, są jakieś ośmiornice z kobiecymi twarzami. Dodajmy do tego kiepskie dowcipy, z których śmiało się pół sali (czyli jakieś cztery osoby).
Z tego wszystkiego zrobiono brutalną i prymitywną „napierdzielankę”, zwykłe kino akcji klasy B, tylko z gwiazdorską obsadą i sporą ilością komputerowych efektów. Szmira z niedopuszczalną ilością głupoty, bez scenariusza, nasączona propagandą, plująca na wzorce i klasyki. Szybcy i wściekli w średniowiecznej Anglii. Nie oglądajcie tego gówna, obejrzyjcie Excalibur Boormana, nawet jeśli to będzie dziesiąte oglądanie. Lepiej obejrzeć dziesięć razy Excalibur niż jeden raz Króla Artura. Lepiej obejrzeć dziesięć razy Excalibur niż nie obejrzeć.

1/10

1 komentarz: