High-Rise (Wieżowiec), reż. Ben Wheatley
Powieść, na której oparto scenariusz,
jest jednym z przypadków samo-rozliczenia Zachodu z rewolucją lat
60. Nie ma prostszej recepty na napisanie antyutopii niż odwołanie
się do konsekwencji skrajnej utopii i wykazanie, jak bardzo była
naiwna. Już tutaj robię się podejrzliwy. Rozmontowywanie czegoś,
co samo z siebie się rozpada – to pójście na łatwiznę. Jednak
system stworzony w latach 60. trzyma się do dziś i z tego powodu
obraz taki jak Wieżowiec
mógłby mieć sens. Nie gra mi coś więcej.
Chodzi
o sposób kodowania metafory. Nie znalazłem wartości dodanych,
żadnej analizy głębszej niż analiza populistyczna i popularna.
Metafora jest tu budowana na zasadzie podstawienia. A więc – z punktu
widzenia roku 1975: wieżowiec to liberalna cywilizacja zachodnia.
Zachowanie kobiet obrazuje kiełkujący feminizm w znanej nam
hermetycznej postaci. Pozorna komunikacja między piętrami to
złudzenie równości szans i egalitarności. Orgie są obrazem
efektów rewolucji seksualnej. Pod tym wszystkim ukryta tęsknota za arystokracją. I tak dalej, wszystkie podstawienia są
jeden do jednego, coś jest czymś, coś obrazuje coś. Sam pomysł
podziału na piętra (im wyższe, tym lepsza pozycja w hierarchii)
już jest dość trywialny. I ostateczna klęska, efekt pasożytniczej
gospodarki pokolenia, które uznało, że wszystko już osiągnięto, że
od dziś zaczyna się wiecznotrwała konsumpcja (pusty sklep).
W roku
1975, kiedy ukazała się powieść, było to spojrzenie stosunkowo
świeże, choć dalekie od geniuszu. Obecnie, po czterdziestu latach,
można się zastanawiać, po co komu taki film. To prawda, są
jeszcze tacy, którzy wierzą, że żyjemy w najlepszym z ustrojów i
że przed nami jasność, raje, mleko i miód. To ci, którzy nie
zauważyli w jakim stanie jest nasz wspólny „wieżowiec”, ale do
nich raczej nie dotrze przesłanie filmu. Utożsamią bohaterów z
kim innym, nie z sobą. Cała reszta po pierwsze zna i rozumie
diagnozy postawione w fabule, po drugie – jak wspomniałem, metafory
zrobione metodą 1:1 to nie są dobre metafory.
Kilka
plusów za realizację, zdjęcia, aktorstwo, charakteryzacje i
muzykę.
5/10
Ech, ten Ballard, piewca dystopii:). Zgadzam się z przedmówcą w kwestii oceny filmu. Ewentualnie punkt wyżej za zgrabnie ukazaną erozję:)
OdpowiedzUsuń