wtorek, 9 sierpnia 2016

El Clan. reż. Pablo Trapero

El Clan

Porwanie i morderstwo? A co to za problem. To jak zjedzenie bułki.
Wojna o Falklandy/Malwiny oddziela dwie Argentyny. Oglądanie El Clan to trochę jak oglądanie Havany, tylko z nieco innego punktu widzenia. Rewolucja jest tutaj w tle, nie spowodowała tak gwałtownego przewrotu, jednak poczucie klęski jest jednym z głównych motorów akcji. Jest jednym ze źródeł podłości, bo w obliczu klęski człowiek ratuje się na wszystkie sposoby. To niekoniecznie go usprawiedliwia.
Punkt pęknięcia nie jest więc tutaj (w przeciwieństwie do Havany) tematem głównym, raczej konsekwencje tego pęknięcia. Bliżej temu obrazowi do Stare grzechy mają długie cienie, tam również lawinowe zmiany polityczne są podłożem patologii prywatnej, domowej, sąsiedzkiej. To nie podstawa do przebaczenia, to podstawa do zrozumienia.
Ostatecznie Brytyjczycy zajmują Falklandy, głównie dzięki „filmowym” możliwościom samolotów Harrier i dzięki innym gadżetom. Jak odpowie Argentyna? Odpowiada podskórnym obiegiem starych nawyków. Jest jak u Marqueza. Przychodzą na myśl takie produkcje jak (po sąsiedzku) Elitarni. Tradycja przewrotów, zamachów stanu, latynoamerykańskich „pułkowników”. Bezprawie, potoczny
„meksyk”, korupcja, porwania, wszystko na oczach policji i legalnych struktur państwowych.
Poglądy na temat Falklandów, nazywanych przez Argentyńczyków Malwinami, były zawsze przykładem narodowej jedności, a wzmocnienie tej jedności mogło odwrócić uwagę społeczeństwa od problemów wewnętrznych kraju” - twierdzi Wikipedia i to jest oś akcji. Dokładniej – mit narodowy cementuje zło (czy nie przypomina nam to pewnej polskiej rozgrywki dziwnie aktualnej?).
Z filmu przebija defetyzm i niewiara w tożsamość Argentyny. Żadnego tanga, żadnych mitycznych „argentynizmów”. Samokrytyczna zgnilizna jest tak dojmująca, że aż chciałoby się zaprzeczyć. Argentyńska kinematografia okazała się gotowa na rozliczenie z historią. Polska kinematografia – wciąż nie. Żadne Pokłosia (bo to tendencyjne komercyjne kino), żadne Idy (bo mało kto rozumie o czym jest ten film i że wcale nie o „polskim antysemityzmie”). Jeśli już, to Dług ma cokolwiek wspólnego z El Clan. I może jeszcze Człowiek z marmuru. To jednak sprawa poboczna, chodzi o rolę i miejsce filmu wobec najnowszej historii.
Ostatecznie pozostaje pytanie znacznie bardziej ogólne: gdzie są granice ludzkiej podłości i samolubstwa. Pojęcie sumienia można zakwestionować, ale rzadko kiedy kwestionowano je dobitniej niż w El Clan. Zobrazowano tu rodzinę „dobrych katolików”, skojarzenia z Bunuelem pojawiają się w naturalny sposób. Czy to naprawdę thriller? No dobrze, więc jakim filmem jest Dziennik panny służącej? To są dramaty społeczne, psychologiczne, może trochę kryminały, ale tylko trochę. Tak uważam.
PS. W czasie wojny o Falklandy (darujmy już sobie te Malwiny) zginął jeden brytyjski pilot i 55 argentyńskich. W pozostałych jednostkach proporcje są podobne. Nie czuję się gotowy do „wejścia w skórę” Argentyńczyków. Mogę jedynie spróbować spojrzeć na ich własne społeczeństwo ich własnymi oczami. I to – ponownie – nie usprawiedliwia postaci z filmu (oraz historii), to pozwala je zrozumieć, przynajmniej w jakimś wymiarze.
No i proszę, taki sobie film, a wraca się do niego i rzuca na tło. Z kolei tło prosi się o poszerzenie. Warto tylko dodać, że analizowałem klatka po klatce scenę samobójstwa Alejandra i zdaje mi się, że wiem, kiedy wykonano cięcie. Nie jestem jednak pewien, może ktoś z Was orientuje się, jak zrobiono tę scenę?

7/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz