El Clan
Porwanie i morderstwo? A co to za
problem. To jak zjedzenie bułki.
Wojna o Falklandy/Malwiny oddziela dwie
Argentyny. Oglądanie El Clan
to trochę jak oglądanie Havany,
tylko z nieco innego punktu widzenia. Rewolucja jest tutaj w tle, nie
spowodowała tak gwałtownego przewrotu, jednak poczucie klęski
jest jednym z głównych motorów akcji. Jest jednym ze źródeł
podłości, bo w obliczu klęski człowiek ratuje się na wszystkie
sposoby. To niekoniecznie go usprawiedliwia.
Punkt
pęknięcia nie jest więc tutaj (w przeciwieństwie do Havany)
tematem głównym, raczej konsekwencje tego pęknięcia. Bliżej
temu obrazowi do Stare
grzechy mają długie cienie,
tam również lawinowe zmiany polityczne są podłożem patologii
prywatnej, domowej, sąsiedzkiej. To nie podstawa do przebaczenia, to
podstawa do zrozumienia.
Ostatecznie
Brytyjczycy zajmują Falklandy, głównie dzięki „filmowym”
możliwościom samolotów Harrier i dzięki innym gadżetom. Jak
odpowie Argentyna? Odpowiada podskórnym obiegiem starych nawyków.
Jest jak u Marqueza. Przychodzą na myśl takie produkcje jak (po sąsiedzku) Elitarni. Tradycja przewrotów, zamachów stanu, latynoamerykańskich „pułkowników”. Bezprawie, potoczny
„meksyk”, korupcja, porwania, wszystko na oczach policji i legalnych struktur państwowych.
„meksyk”, korupcja, porwania, wszystko na oczach policji i legalnych struktur państwowych.
„Poglądy
na temat Falklandów, nazywanych przez Argentyńczyków Malwinami,
były zawsze przykładem narodowej jedności, a wzmocnienie tej
jedności mogło odwrócić uwagę społeczeństwa od problemów
wewnętrznych kraju” - twierdzi Wikipedia i to jest oś akcji.
Dokładniej – mit narodowy cementuje zło (czy nie przypomina nam
to pewnej polskiej rozgrywki dziwnie aktualnej?).
Z
filmu przebija defetyzm i niewiara w tożsamość Argentyny. Żadnego
tanga, żadnych mitycznych „argentynizmów”. Samokrytyczna
zgnilizna jest tak dojmująca, że aż chciałoby się zaprzeczyć. Argentyńska kinematografia okazała się
gotowa na rozliczenie z historią. Polska kinematografia – wciąż
nie. Żadne Pokłosia
(bo to tendencyjne komercyjne kino), żadne Idy
(bo mało kto rozumie o czym jest ten film i że wcale nie o „polskim
antysemityzmie”). Jeśli już, to Dług
ma cokolwiek wspólnego z El
Clan.
I może jeszcze Człowiek
z marmuru. To jednak sprawa poboczna, chodzi o rolę i miejsce filmu wobec najnowszej historii.
Ostatecznie
pozostaje pytanie znacznie bardziej ogólne: gdzie są granice
ludzkiej podłości i samolubstwa. Pojęcie sumienia można
zakwestionować, ale rzadko kiedy kwestionowano je dobitniej niż w
El Clan.
Zobrazowano tu rodzinę „dobrych katolików”, skojarzenia z Bunuelem pojawiają się w naturalny sposób. Czy to naprawdę thriller? No dobrze, więc jakim
filmem jest Dziennik
panny służącej?
To są dramaty społeczne, psychologiczne, może trochę kryminały,
ale tylko trochę. Tak uważam.
PS.
W czasie wojny o Falklandy (darujmy już sobie te Malwiny) zginął
jeden brytyjski pilot i 55 argentyńskich. W pozostałych jednostkach
proporcje są podobne. Nie czuję się gotowy do „wejścia w skórę”
Argentyńczyków. Mogę jedynie spróbować spojrzeć na ich własne
społeczeństwo ich własnymi oczami. I to – ponownie – nie
usprawiedliwia postaci z filmu (oraz historii), to pozwala je
zrozumieć, przynajmniej w jakimś wymiarze.
No
i proszę, taki sobie film, a wraca się do niego i rzuca na tło. Z
kolei tło prosi się o poszerzenie. Warto tylko dodać, że
analizowałem klatka po klatce scenę samobójstwa Alejandra i zdaje
mi się, że wiem, kiedy wykonano cięcie. Nie jestem jednak pewien,
może ktoś z Was orientuje się, jak zrobiono tę scenę?
7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz