Crimson Peak (Wzgórze krwi), reż. Gullermo del Toro
Jest
o duchach, a najważniejszym z duchów jest tu duch Edgara Allana Poe
– film wygląda jak ekranizacja jego wyimaginowanej powieści.
Oczywiście są bajecznie kolorowe zdjęcia, naprawdę udany pomysł
na scenariusz, niewiarygodne scenografie. Najciekawsze wydaje mi się
jednak zderzenie z obrazem Amor
Fou
Jessiki Hausner. Ten drugi opowiada o tym, jak my widzimy epokę
romantyzmu i ludzi tej epoki. Crimson
Peak
ukazuje zaś to, jak oni widzieli samych siebie.
Da się też tu znaleźć kilka ciekawie potraktowanych „klasycznych”
wątków, takich jak zderzenie świata racjonalnego z magicznym (ten
pierwszy reprezentowany jest przez amerykańskiego prawnika oraz
lekarza, drugi – przez europejskich arystokratów). Oczywiście
jest też motyw uwiedzenia kobiety przez wytwornego wampira, także
mający w kinie już niemal sto lat.
Wiarygodność psychologiczna jest raczej podejrzana, ale to typowe w
horrorach. I nie jest strasznie, parę prostych sztuczek z nagłym
hałasem to tylko ozdobniki. To są strachy romantyczne, „gotyckie”
w rozumieniu dziewiętnastowiecznym.
Mile spędzony czas.
6/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz