Terminator Genisys, reż. Alan Taylor
Jaja z klasyki. Dwugodzinny hermetyczny
dowcip dla fanów i znawców serii. „Rzeczywistością”, o której
opowiada film nie jest fabuła filmu, są nią poprzednie filmy o
terminatorze. To film o filmach. Teoretycy szybko ulokują to w
modelach fraktalnych, w konwencjach fun fiction, w „języku
odwołującym się do siebie samego”, itd. Pełno teraz takich
obrazów, problem w tym, że to przestało być zabawne.
Schwarzenegger grający Schwarzeneggera grającego terminatora –
niezależnie jak szybko ten koncept traci naturalną energię – i
tak już był. Brakowało mi tylko jednej sceny: wszyscy bohaterowie
siedzą w kinie i oglądają Terminatora.
Reszta to remiks remiksów remiksów. Jednorazowa zabawka.
Co
poza tym? Nadmiar komplikacji. „Szczęśliwie” nie oglądałem
tego w kinie, tylko z DVD. Bez cofania i rozpisywania na wątki
trudno zrozumieć przesadnie zawikłaną fabułę, do której i tak
nie chce się wracać. Film sprawia wrażenie, jakby miał być tylko
wstępem do kolejnego supersystemu z grami komputerowymi i animacjami
wokół Terminatora.
Poza systemem nie ma racji bytu.
Przeraźliwie
przegadany. Przeczytanie dialogów bez oglądania daje wrażenie
obcowania z nieskażoną, potoczystą grafomanią.
Acha. Humor czasami
rzeczywiście był dowcipny.
5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz