niedziela, 21 lutego 2016

Myeong-ryangm heui-o-ri ba-da (Roaring Currents, Battle Of Myeongryang), reż. Han-min Kim

Myeong-ryangm heui-o-ri ba-da (Roaring Currents, Battle Of Myeongryang), reż. Han-min Kim

Nie znalazłem jakoś polskiego tytułu.
Pierwsze wrażenie – to dobry dramat historyczno-wojenny. Drugie, z biegiem czasu – klęska w stylu najgorszych polskich pomysłów na tego typu realizacje po roku 1990. Trzecie – szkoda, bo mogło być pięknie, zwłaszcza, że kino koreańskie nieźle rokuje, a tu wtopa.
Najpierw rzucają się w oczy niedorzeczności. Jest ich masa na każdym poziomie fabuły, ale niektóre rażą szczególnie: snajper strzelający bezbłędnie z arkebuza na odległość kilkuset metrów, tonące drewno i komputerowo zrobione strzały, które przelatują na wylot przez złego pirata jak duch przez ścianę. Zły pirat wygląda trochę jak azjatycki Jack Sparrow. Niestety są też irytujące dłużyzny, próby budowania napięcia i patosu zbliżające w efekcie do niesławnej Bitwy pod Wiedniem. Przedłużanie zbliżeń przerażonych twarzy i „stopniowanie napięcia” przegadanymi dialogami nie dają się znieść inaczej niż przy pomocy przewijania.
A szkoda, bo jest parę momentów, kiedy morska batalistyka robi wrażenie naprawdę niezłej. Pomimo tego, że (znowu, niestety, krytyka) dekoracje wyglądają na oszczędne, podobnie jak użycie statystów i komputera. Chyba zainwestowano wszystko w sceny walk na morzu, reszta to parę osób wymachujących rękami i 2-3 plenery. Tym bardziej szkoda. Film stojący na progu dużego dzieła rozbił się chyba o nieco za niski budżet i za duże ambicje. Bez tych błędów dałbym szóstkę.
Warto jednak obejrzeć choćby ze względu na samą historię – pomimo masy absurdów jest też sporo ciekawej wiedzy o historii tego regionu.

4/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz