Mr. Church, reż. Bruce Beresford
Film, który posiada wszystkie "szkolne" cechy ckliwego opowiadania o śmiertelnej chorobie, dorastaniu, miłości i przyjaźni. Są też kulinaria, czas akcji nieco retro, jazz, znani aktorzy, same klucze. Widz ma obejrzeć, zobaczyć klucze do oceny i ocenić wysoko, bo widzi klucze.
A ja widzę coś jeszcze. Dużo o jedzeniu, ale żadnej konkretnej potrawy ("filmy kulinarne" zawsze zdradzają choć fragmenty przepisów, tu widać tylko krojenie warzyw). Akcja w latach 80., ale poza markami samochodów nie ma śladu charakterystyki tej dekady. Filmów o śmiertelnej chorobie jest na pęczki i większość (ten także) mają identyczną wymowę. Jazz pojawia się głównie w kilku dialogach i paru dźwiękach. Poza ckliwością niewiele tu zalet i chociaż nie odmówię pięciu punktów, to pozostałe pięć odejmę. Za zaprzepaszczone szanse i za próbę złapania mnie na marny haczyk pozorów głębokiego i urozmaiconego filmu.
5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz