Traded, reż. Timothy Woodward Jr.
Sytuacja jest dosyć jasna i ewidentnie
toksyczna. Potworny dom, w którym dzieci nie są kochane, a
tresowane. Chroni się je od niebezpieczeństw wyłącznie
zastraszaniem i zakazywaniem, dlatego nie rozumieją, na czym polega
niebezpieczeństwo i jak go uniknąć. Rodzice „twardziele” są
chorzy na zazdrość i zaborczość. Cały problem w tym, że
realizatorom chyba nie o to chodziło.
Początek jest nierówny i niemrawy,
ale ujdzie. Dalej jest gorzej. Niczym nieuzasadnione dłużyzny,
komplenty brak aktorstwa, ranczer pozujący na terminatora, drętwe
dialogi, makabra. Dialogi filmowych idiotów z filmowymi idiotami.
Najgorsze jest to, co robi się tam z
konwencją. Western był demitologizowany, antywesternowy na wiele
sposobów. Wrzucenie do narracji prześladowanych prostytutek i
przemocy seksualnej mogłoby być dobrym pomysłem, powiedzmy (pomimo
makabrycznego wydźwięku) nowatorskim, tyle że spaprano robotę.
Western to western, a nie jakieś wyplute popłuczyny po bondach,
pastiszowanie epoki video. Gdyby to był dowcip, to by uszło. Ale to
miało być na serio. Boże...
Pod koniec pojawia się jednak
światełko. Zupełnie pozadiegetyczny tekst „To była długa
droga, jestem już zmęczony, ale znajdę drogę do domu”.
Odczytuję to jako autobiograficzny komentarz Kristoffersona o jego
doświadczeniu aktorskim i rolach w licznych westernach, i za to
piękne zdanie dodaję jeden punkt. Dzięki temu porażka nie jest aż
tak bardzo żenująca, choć wciąż smutna. Poza jednym Krostiffersonem aktorstwo jest poniżej krytyki.
3/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz