Outcast, reż. Nick Powell
Byłaby to całkiem
udana opowieść przygodowa, gdyby nie idiotycznie skacząca kamera.
Sceny walk są zagrane znakomicie i zupełnie nie ma potrzeby ich
dodatkowo dramatyzować tym bujaniem, przez co mało na nich widać.
Montaż półsekundowych kawałków wymusza oglądanie tych scen na
zwolnionym podglądzie, a bez cofania trudno zrozumieć co dokładnie
się dzieje. Do tego kamera zachowuje się tak, jakby ją przywiązano
do wystraszonego psa, który nie ma gdzie się schować. A jeszcze
dokładniej – jakby przywiązano dziesięć kamer do dziesięciu
takich psów i z każdej montowano po sekundzie.
Kiedy irytacja
spowodowała, że przestałem się skupiać na fabule, a zacząłem
przyglądać sprawom technicznym, od razu podpadł mi główny
bohater. Jest ustylizowany na Ricka Astleya, ma drewnianą mimikę,
porozumiewa się z tubylcami po angielsku, a realizm stosunków na
Dalekim Wschodzie zakrawa na kpinę. I nigdy nie widziałem Nicolasa
Cage'a tak źle grającego.
W połowie
rozbolała mnie głowa od tego pijanego obrazu, resztę przewijałam.
Nie żałuję, film jest przewidywalny. Odejmuję dwa punkty za
skaczącą kamerę.
3/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz