Partisan (Uczeń), reż. Ariel Kleiman
Odrażająca
propagandówka. I – co gorsza – od początku zapowiada się
nieźle. Pierwsze pół godziny to zapowiedź fenomenalnego dramatu
obyczajowego o metaforycznej wymowie. Zdjęcia i montaż, a także
dobór aktorów i styl ich gry: wszystko to zdradza świetną
realizację znakomitych fachowców. Tak pozostaje do końca. A jednka
kupa:
Główny bohater
jest wyjątkowo cwany i doświadczony, a zachowuje się w trudnych
sytuacjach jak debil. Dlaczego? To ordynarna niekonsekwencja
psychologiczna. Krnąbrny dzieciak nie jest „uroczo zbuntowany”,
tylko impertynencki i przemądrzały. Jego tezy o
pokrewieństwie kur z tyranozaurami i wymagania, żeby dorośli
wiedzieli wszystko, są tezami półgłówka. Nie umiem z nim
sympatyzować. Poza wszystkim – dlaczego syn patriarchy tak łatwo dał się
zmanipulować przez tyle lat, skoro potrafi nagle stać się
asertywnym i dojrzałym? Jeśli istnieje w fabule wiarygodna
odpowiedź, to jest tylko jedna: jego ojciec wychował go na
dojrzałego faceta. To podnosi moją sympatię do ojca i antypatię
do popierdolonego fabularnie syna.
Teza jest prosta.
Mamy tu świat z jednym mężczyzną, wieloma kobietami i w domyśle
– jego dziećmi. To oczywiście "patriarcha". Idąc ścieżką socrealistycznej propagandy nie
dajemy mu żadnych argumentów, a w kluczowych momentach odbieramy mu
atrybuty (bohater zaczyna się sypać w miejscach, w których jest
najsilniejszy). I co to jest? Siermiężna metafora propagująca wegetarianizm i jakieś inne agresywne idee.
Daję punkt za
zdjęcia, punkt za montaż i punkt za aktorstwo. Za wszystko inne
odejmuję. Nie znoszę manipulacji, propagandy i topornej
metaforycznej indoktrynacji. Zwłaszcza, jeśli metody tej
indoktrynacji i środki techniczne są powtórzeniem z nazistowskich
i socrealistycznych. I za ten obrzydliwy propagandyzm odejmuję jeden
z trzech punktów.
Pokochałem australijskie kino, zwłaszcza to inteligentnie rewizyjne, a tu, kurrrr... taki gniot. No szkoda.
2/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz