Ham-jeong (Deep Trap), reż. Hyeong-jin Kwon
To oczywiście klasyczny dreszczowiec,
chociaż pomyślano o niezłych portretach psychologicznych, a nie
tylko o intensywnym budowaniu absurdalnego napięcia. Pojawia się
jednak wartość dodana – świetnie wpleciony wątek perwesji,
studium zazdrości i wyzwalania ukrytych skłonności. To wynosi film
ponad przeciętną. Może tylko o jeden punkt, ale jednak warto
odnotować. Można równie dobrze oglądać to jako ciekawą polemikę o naturze związków.
Z jednej strony pokazuje to siłę
rozpaczy i motywacji, z drugiej – nie zapominajmy, że ta kobieta
jest manipulatorką, a on poszedł jak po sznurku. Jak w klasycznym
noir manipulatorka zostaje
ukarana, tu jednak stoimy po jej stronie, bo tym, który wymierza
sprawiedliwość nie jest jakiś Sam Spade, grany przez Bogarta,
tylko odrażający mongolski psychopata
Bohaterowie najwyraźniej próbują dotrzeć do granic samych siebie. Zwłaszcza ona, ale on zbyt łatwo daje się prowadzić, żeby nie podejrzewać go o podświadome pakowanie się w problemy. Pewnie jakaś freudowska interpretacja mogłaby wzbogacić odbiór filmu, tu tylko puszczam sygnał. Przestrzeń, do której docierają bohaterowie to nie tylko klasyczny dla dreszczowców zamknięty obszar, z którego nie da się uciec, to także rodzaj „jądra ciemności”, miejsca ostatecznej prawdy, od której jednak nie da się uciec, która upomni się sama o siebie.
Bohaterowie najwyraźniej próbują dotrzeć do granic samych siebie. Zwłaszcza ona, ale on zbyt łatwo daje się prowadzić, żeby nie podejrzewać go o podświadome pakowanie się w problemy. Pewnie jakaś freudowska interpretacja mogłaby wzbogacić odbiór filmu, tu tylko puszczam sygnał. Przestrzeń, do której docierają bohaterowie to nie tylko klasyczny dla dreszczowców zamknięty obszar, z którego nie da się uciec, to także rodzaj „jądra ciemności”, miejsca ostatecznej prawdy, od której jednak nie da się uciec, która upomni się sama o siebie.
Klimat
zakończenia przypomina nieco Bitter Moon.
Dwoje raczej naiwnych ludzi zostaje ze swoją miłością, ale i z
tym, co sobie nawzajem zrobili. Mamy też nieźle zapodane motywacje
antagonisty i jego partnerki. Właściwie nie znalazłem słabych
punktów, brakło mi jedynie wyjścia choćby odrobinę poza
klasyczne rozwiązania – świetnie zrealizowane, ale całkowicie
mieszczące się w standardzie.
Można
by spytać – a czy to coś złego? Nie, po prostu ten obraz miał
potencjał na coś więcej. Gdyby nie miał, cieszyłbym się, że
daję szóstkę. Ale niewiele brakło od wejścia w drugą prędkość
kosmiczną. I o to „niewiele” mam żal.
6/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz