Ekipazh (Załoga), reż. Nikolay Lebedev
Ostatni
film katastroficzny, jaki oglądałem to San Andreas.
Przeraźliwie schematyczne amerykańskie kino efekciarskie, zresztą
pisałem o tym. Mam jednak kilka miłych skojarzeń z rosyjskimi
filmami z ostatnich paru lat i chętnie sięgnąłem po Załogę.
Nie
żałuję. Jeśli można powiedzieć, że jakiś film jest
przewidywalny, a jednak nieschematyczny, to ten właśnie jest.
Pozornie to sprzeczność, ale tylko pozornie. Całe piękno gry z
widzem polega tu na tym, że wiemy, co będzie dalej, a jednak emocje
są jak należy. Ktoś opowiada nam ulubioną historię i jej sedno
nie jest w tym, że jej nie znamy, a w tym, że opowiadający po
prostu bardzo dobrze to robi.
Efekty
specjalne może nie porażają, ale niewiele im można zarzucić.
Natomiast nie są na pierwszym planie. Pierwszy plan to prosta
historia paru ludzi w skrajnej sytuacji i wiarygodne zachowania
bohaterów. Może są to postacie „filmowe”, przerysowane
(zarówno po dobrej, jak i po złej stronie), ale tego przecież
wymaga kinematografia.
Twórcy
takich gniotów akcji, jak wspomniany San Andreas
czy Jason Bourne
mogliby się uczyć wszystkiego – począwszy od umiaru, przez pracę
kamery, skończywszy na budowie historii i archetypach postaci.
Mistrz w Załodze to
typowy „homo sovieticus” (prawdopodobnie jest to świadome
rozliczenie z taką postawą), jednak znajduje w sobie dość
energii, żeby wyrwać się z ram. Przy tym jest to świetny
fachowiec, a rosyjska historia awiacji jest jedną z najbujniejszych
na świecie. Do tej tradycji z nieukrywaną dumą odnoszą się
twórcy filmu. Dlatego, kiedy główny bohater zostaje skierowany na
pokład Tu-204, patrzy na niego z dumą, przejęty, że dostanie do
pilotowania samolot tej klasy. I rzeczywiście, jest to jedna z
najlepszych maszyn pasażerskich, a Rosjanie mają tego świadomość.
Nieźle
są rozegrane wątki romantyczne, z drugiej strony udało się
uniknąć nacjonalistycznego bełkotu. Z ciekawostek – wciąż
wyziera rosyjski sentyment do Polski. Lotnisko w Warszawie jest
wspomniane dwukrotnie w sposób zwracający uwagę, a w końcówce
jeden z pilotów ma na nazwisko Pirx. Szukałem rosyjskich napisów,
żeby się upewnić, czy nie jest to błąd tłumacza, ale chyba nie.
Wymowa zdaje się rzeczywiście brzmieć jak „Pijerch” (tak brzmi
po rosyjsku litera „x”).
Na
końcu warto dodać zdanie zupełnie z innej beczki. Przebieg
niektórych wypadków w fabule nieodparcie nasuwa skojarzenia z
możliwym przebiegiem katastrofalnego lotu do Smoleńska. Zwłaszcza
zachowanie polityków i ich wpływ na pilota. Oczywiście trudno
przypuszczać, żeby taki był zamiar twórców, ale z drugiej strony
skojarzenia są po prostu nieodparte.
Bardzo
dobre, proste, a jednak mocne kino akcji.
7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz