czwartek, 26 maja 2016

The Eternal Zero (Kamikaze), reż. Takashi Yamazaki

The Eternal Zero (Kamikaze), reż. Takashi Yamazaki

Dzieci urodzą się nowe nam i spójrz – będą śmiać się, że my wciąż wspominamy ten podły czas, porę burz. Tak pisała Agnieszka Osiecka w tekście piosenki do wojennego filmu. I gdybym miał znaleźć główny temat Eternal Zero, chyba w ten sposób bym go streścił. Obraz zdaje się sugerować (lub jest to tylko życzenie twórców), że teraz, kiedy wymierają ostatni uczestnicy wojny, dojrzewa pokolenie tych, którzy mogą chcieć spróbować ich zrozumieć, a nie wyprzeć z pamięci – jak to było dotąd.
Postawiono też kilka dosadnych pytań, a dokładniej dwa i oba bez odpowiedzi. Jak traktować poświęcenie? Pilot myśliwca posądzany o tchórzostwo – po prostu chce żyć, bo ma rodzinę. Żołnierze walczą dla kraju, ale w pierwszej kolejności dla bliskich (nie znam lepszej ilustracji tej tezy niż Krzyż walecznych K.Kutza). Ich pojedyncza śmierć nie znaczy dla kraju nic, ale dla rodziny – wszystko. Główny bohater pośrednio kwestionuje też sens samej wojny wywołanej przez Japonię.
Drugim pytaniem jest jednak odwrotność tej sytuacji. Psychologiczna podróż głównego bohatera prowadzi go do poświęcenia, które dawniej było ideałem, obecnie – uważane jest za głupotę. Ci sami ludzie wychowani w innych czasach nie byliby w stanie zrozumieć samych siebie myślących inaczej. Warto obejrzeć choćby po to, żeby zrozumieć tych, którzy pozornie są inni. Nie są. To czasy są inne. Pilot, który myśli o szczęśliwym życiu rodzinnym staje się wykluczony i potępiony w społeczności pilotów, nikt go nie rozumie. Jego wnuk, poszukujący historii dziadka i dojrzewający do niesamolubnego widzenia świata, drążący tzw. wyższe idee ma odwrotnie – zostaje wykluczony z towarzystwa rówieśników, uważających go za świra.
Myślę jednak, że akcja prowadzi do punktu, w którym te przeciwne postawy paradoksalnie spotykają się w jakimś wspólnym punkcie i że jest on nadrzędny i wobec historii, i wobec współczesności.
Po obejrzeniu paru filmów (Tora Tora Tora, Pearl Harbour, Bitwa o Midway – z bardziej znanych), po paru książkach (Byłem kamikadze, wspomnienia Witolda Urbanowicza), temat jest co najmniej nieobcy, może nawet nieźle rozpoznany. Czy dla kogoś, kto nie zna historii tej wojny również? Nie wiem, ale obcą kulturowo i mentalnie Japonię pokazano w sposób, dzięki któremu myślenie japońskiego żołnierza powoli staje się nie tyle bliskie widzowi, co przynajmniej jakoś tam zrozumiałe. To duża sztuka.
Dramaturgię poprowadzono wspaniale i nie ma chwili nudy pomimo dwuipółgodzinnego czasu trwania. Świetne są efekty specjalne, a jeszcze lepszy poziom rekonstrukcji. Pojawiają się co najmniej trzy typy japońskich samolotów i bodajże cztery amerykańskich. Wszystkie one we właściwych momentach (wchodziły w użycie stoponiowo podczas trwania wojny), ukazane w charakterystyczny dla nich sposób (np. P-38 jako niezdolny do walki manewrowej z Zero) i na właściwych dla nich frontach działań. Nie znalazłem błędów. Skąd oni wzięli te samoloty? To makiety? Modele? Komputerowe efekty? Zabytkowe egzemplarze?
Formalna konstrukcja to „odwrócony Obywatel Kane”. Widz podąża za kolejnymi interpretacjami życia zmarłej postaci i spotyka się ze skrajnie różnymi ocenami. Jest oczywiście parę różnic. W amerykańskim klasyku dziennikarz śledczy nie dowiaduje się całej prawdy, widz wie więcej, choć też nie wszystko. U Yamazaki wnuk pilota zdaje się w końcu rozumieć więcej niż widz.
Najgorsza możliwa ocena tego filmu, z jaką się spotkałem, to zdanie na Filmwebie, że „nie można gloryfikować zbrodniarzy wojennych”. Nie jest tajemnicą, że Japończycy popełnili podczas tamtej wojny rzeczy potworne, ale nie o tym opowiada ten film. Nie każdy japoński żołnierz był zbrodniarzem, tak jak nie każdy radziecki, ukraiński i niemiecki (chociaż ich narody są obciążone zbrodnią w zbiorowym rozumieniu). Nie każdy Polak czy Brytyjczyk był bez skazy. To nie znaczy, że Japończyków należy pokazywać wyłącznie jako zbrodniarzy, a Polaków jako bohaterów. Warto jednak zauważyć, że w Kamikaze spotykamy się z kilkoma rozliczeniami.
Po pierwsze nie zwala się winy za wojnę na Chiny, USA czy inne kraje. Po drugie pokazuje się bardzo złe decyzje strategiczne oraz nieskuteczne metody podnoszenia morale – po przekroczeniu progu fanatyzmu wysokie morale przestaje pomagać w walce, a zaczyna przeszkadzać, w skrajnych przypadkach prowadzi do zbrodni. Po trzecie – pokazano przeciwnika jako sprawną i silną armię, pod koniec wojny dysponującą gigantyczną przewagą liczebną i technologiczną. Nie są to jednak „źli Amerykanie”, to po prostu Amerykanie, „obudzony śpiący olbrzym”, że odwołam się do innej sentencji. Japonia jest w tym filmie po prostu wulkanem błędów, które musiały doprowadzić do katastrofy. Sam pomysł na pilotów kamikadze był rodzajem zbrodni na własnym narodzie.
Nie przesadzajmy więc z wymową samokrytyczną – bo jest obecna, co nie zmienia faktu, że wciąż czekam na światowy hit filmowy, w którym Japończycy pokażą co wyczyniali w Chinach. Być może nie doczekamy się takiego... Niemców i Rosjan wciąż na to nie stać.
Nie jest to co prawda film wojenny (wojna jest fragmentem szerszej opowiadanej historii), ale życzyłbym sobie, żeby sceny batalistyczne w zapowiadanym filmie Dywizjon 303 były co najmniej tak dobre.
Oglądać, polecam, jeśli ktoś w ogóle czyta tego bloga.

7/10


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz