The Eternal Zero (Kamikaze), reż. Takashi Yamazaki
Dzieci urodzą się nowe nam i
spójrz – będą śmiać się, że my wciąż wspominamy ten podły
czas, porę burz. Tak pisała
Agnieszka Osiecka w tekście piosenki do wojennego filmu. I gdybym
miał znaleźć główny temat Eternal Zero,
chyba w ten sposób bym go streścił. Obraz zdaje się sugerować
(lub jest to tylko życzenie twórców), że teraz, kiedy wymierają
ostatni uczestnicy wojny, dojrzewa pokolenie tych, którzy mogą
chcieć spróbować ich zrozumieć, a nie wyprzeć z pamięci – jak
to było dotąd.
Postawiono
też kilka dosadnych pytań, a dokładniej dwa i oba bez odpowiedzi.
Jak traktować poświęcenie? Pilot myśliwca posądzany o
tchórzostwo – po prostu chce żyć, bo ma rodzinę. Żołnierze
walczą dla kraju, ale w pierwszej kolejności dla bliskich (nie znam
lepszej ilustracji tej tezy niż Krzyż walecznych
K.Kutza). Ich pojedyncza śmierć nie znaczy dla kraju nic, ale dla
rodziny – wszystko. Główny bohater pośrednio kwestionuje też
sens samej wojny wywołanej przez Japonię.
Drugim
pytaniem jest jednak odwrotność tej sytuacji. Psychologiczna podróż
głównego bohatera prowadzi go do poświęcenia, które dawniej było
ideałem, obecnie – uważane jest za głupotę. Ci sami ludzie
wychowani w innych czasach nie byliby w stanie zrozumieć samych
siebie myślących inaczej. Warto obejrzeć choćby po to, żeby
zrozumieć tych, którzy pozornie są inni. Nie są. To czasy są
inne. Pilot, który myśli o szczęśliwym życiu rodzinnym staje się
wykluczony i potępiony w społeczności pilotów, nikt go nie
rozumie. Jego wnuk, poszukujący historii dziadka i dojrzewający do
niesamolubnego widzenia świata, drążący tzw. wyższe idee ma odwrotnie –
zostaje wykluczony z towarzystwa rówieśników, uważających go za
świra.
Myślę
jednak, że akcja prowadzi do punktu, w którym te przeciwne postawy
paradoksalnie spotykają się w jakimś wspólnym punkcie i że jest
on nadrzędny i wobec historii, i wobec współczesności.
Po
obejrzeniu paru filmów (Tora Tora Tora,
Pearl Harbour, Bitwa o Midway
– z bardziej znanych), po paru książkach (Byłem
kamikadze, wspomnienia Witolda
Urbanowicza), temat jest co najmniej nieobcy, może nawet nieźle
rozpoznany. Czy dla kogoś, kto nie zna historii tej wojny również?
Nie wiem, ale obcą kulturowo i mentalnie Japonię pokazano w sposób,
dzięki któremu myślenie japońskiego żołnierza powoli staje się
nie tyle bliskie widzowi, co przynajmniej jakoś tam zrozumiałe. To
duża sztuka.
Dramaturgię
poprowadzono wspaniale i nie ma chwili nudy pomimo dwuipółgodzinnego
czasu trwania. Świetne są efekty specjalne, a jeszcze lepszy poziom
rekonstrukcji. Pojawiają się co najmniej trzy typy japońskich
samolotów i bodajże cztery amerykańskich. Wszystkie one we
właściwych momentach (wchodziły w użycie stoponiowo podczas
trwania wojny), ukazane w charakterystyczny dla nich sposób (np.
P-38 jako niezdolny do walki manewrowej z Zero) i na właściwych dla
nich frontach działań. Nie znalazłem błędów. Skąd oni wzięli
te samoloty? To makiety? Modele? Komputerowe efekty? Zabytkowe
egzemplarze?
Formalna konstrukcja to „odwrócony
Obywatel Kane”. Widz podąża
za kolejnymi interpretacjami życia zmarłej postaci i spotyka się
ze skrajnie różnymi ocenami. Jest oczywiście parę różnic. W
amerykańskim klasyku dziennikarz śledczy nie dowiaduje się całej
prawdy, widz wie więcej, choć też nie wszystko. U Yamazaki wnuk
pilota zdaje się w końcu rozumieć więcej niż widz.
Najgorsza możliwa ocena tego filmu, z
jaką się spotkałem, to zdanie na Filmwebie, że „nie można
gloryfikować zbrodniarzy wojennych”. Nie jest tajemnicą, że
Japończycy popełnili podczas tamtej wojny rzeczy potworne, ale nie
o tym opowiada ten film. Nie każdy japoński żołnierz był
zbrodniarzem, tak jak nie każdy radziecki, ukraiński i niemiecki
(chociaż ich narody są obciążone zbrodnią w zbiorowym
rozumieniu). Nie każdy Polak czy Brytyjczyk był bez skazy. To nie
znaczy, że Japończyków należy pokazywać wyłącznie jako
zbrodniarzy, a Polaków jako bohaterów. Warto jednak zauważyć, że
w Kamikaze spotykamy się z
kilkoma rozliczeniami.
Po
pierwsze nie zwala się winy za wojnę na Chiny, USA czy inne kraje.
Po drugie pokazuje się bardzo złe decyzje strategiczne oraz
nieskuteczne metody podnoszenia morale – po przekroczeniu progu
fanatyzmu wysokie morale przestaje pomagać w walce, a zaczyna
przeszkadzać, w skrajnych przypadkach prowadzi do zbrodni. Po
trzecie – pokazano przeciwnika jako sprawną i silną armię, pod
koniec wojny dysponującą gigantyczną przewagą liczebną i
technologiczną. Nie są to jednak „źli Amerykanie”, to po
prostu Amerykanie, „obudzony śpiący olbrzym”, że odwołam się
do innej sentencji. Japonia jest w tym filmie po prostu wulkanem
błędów, które musiały doprowadzić do katastrofy. Sam pomysł na
pilotów kamikadze był rodzajem zbrodni na własnym narodzie.
Nie
przesadzajmy więc z wymową samokrytyczną – bo jest obecna, co
nie zmienia faktu, że wciąż czekam na światowy hit filmowy, w
którym Japończycy pokażą co wyczyniali w Chinach. Być może nie
doczekamy się takiego... Niemców i Rosjan wciąż na to nie stać.
Nie
jest to co prawda film wojenny (wojna jest fragmentem szerszej
opowiadanej historii), ale życzyłbym sobie, żeby sceny
batalistyczne w zapowiadanym filmie Dywizjon 303
były co najmniej tak dobre.
Oglądać,
polecam, jeśli ktoś w ogóle czyta tego bloga.
7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz