The Dressmaker (Projektantka), reż. Jocelyn Moorhouse
Bardzo na ten film czekałem, albowiem umiłowałem kino australijskie i napalony byłem strasznie, bo to i marzec w rozkwicie, i ja - kotem jestem.
Koniec żartów, ale Australia trzyma się nieźle. Spory o gatunek pominę, odwołam się za to do starego dramatu Friedricha Durrenmatta Wizyta starszej pani. Był zrobiony u nas jako Teatr Telewizji z rolą Jerzego Stuhra. Ta paralela wydaje się nieunikniona, nieprzypadkowa. Zupełnie natomiast przypadkowe wydaje mi się podobieństwo z filmem o źle wymyślonym, za długim tytule Excentrycy, czyli po słonecznej stronie ulicy (Jezu, tytuł filmu z przecinkiem...). To wszystko w gruncie rzeczy wariacje na jeden temat, przy czym Projektantka jest prawie bezbłędnym filmem (pomijając kulejący chwilami montaż dźwięku i - rzadziej - ujęć). Oddzielna dyskusja powinna się potoczyć na temat dress-kodów i całej mitologii, która decyduje o ich sile działania. Warto też zauważyć nieamerykańską, acz znakomitą obsadę.
Bawiłem się świetnie, konflikty podano z gustem i bez ideologii, historię rozliczono do cna, fatum zmuszono do przejścia na jasną stronę, rzeczy nazwano po imieniu. Taki to był czas i nie zmienił się - co chyba było przesłaniem realizatorów. Następny film z Australii poproszę, bo to dobre miejsce filmowe. Jeśli ktoś nie dowierza, to mam tu już parę notatek z tego skromnego kontynentu.
7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz