Bridgend (Tajemnice Bridgend), reż. Jeppe Rønde
Film, który mógł być wspaniałą analizą dramatycznego (i ciekawego) zjawiska społecznego, a stał się jakąś niedołężną kopią Archiwum X wymieszaną z pseudo-buntowniczym mitem. Fala samobójstw jest tu zinterpretowana jako szlachetny (choć na szczęście - niejednoznaczny) wyraz buntu przeciw skostniałemu społeczeństwu. Charakter społeczeństwa zogniskowano w postaciach księdza (pozory duchowości, mielizna, mizeria) i policjanta (wychowanie w trybie zakazów i nakazów). Zagubiona młodzież wytwarza subkulturę z dominującym elementem kultu samobójstwa jako aktu zemsty i ostatecznego triumfu nad syfem małego miasta. Twórcy najwyraźniej są zachwyceni takim obrotem spraw, a winę za ewentualne niedoskonałości tej sekty samobójców zwalają na ów zły system.
To oczywiście Romantyzm, ale nie można zapominać, że Romantyzm skompromitował się nie mniej (a może bardziej) niż to paskudne, mgliste miasteczko w Szkocji z "psem fatalnym" i bajorem pełnym tajemnic.
Zapowiadało się rewelacyjnie, jestem wkurzony na to, jak poprowadzono historię i jak ją zinterpretowano.
4/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz