sobota, 3 czerwca 2017

The Circle (Krąg), reż. James Ponsoldt

The Circle (Krąg), reż. James Ponsoldt

Obraz, który może się słusznie podobać i równie słusznie – nie podobać. Postaram się wyważyć jedne i drugie argumenty, bo sam też mam mieszane uczucia.

I
Film pokazuje nie tylko mechanizm „przezroczystości” sieci, ale także kilka innych. M.in. jest o mechanizm działania sekty. Zarówno struktura firmy, jak i typy charakterów pracowników, w końcu osobowość lidera i jego „przydupas”, wszystko to jest dobrze przemyślane i wzorowane na solidnie rozpoznanych elementach konstrukcji sekt. Również droga życiowa pracowncy (członkini), rodzaj przemian wewnętrznych, których doświadczają członkowie (takich choćby jak niemożność całkowitego uwolnienia się pomimo buntu), skutki, jakie odbijają się na rodzinie osoby wciągniętej do sekty – to także świadczy o solidnym przemyśleniu sprawy.

II
Warstwa filozofująca (słowo „filozoficzna” byłoby zbyt pochopne). Oprócz jawnej krytyki zjawisk takich jak Facebook oraz powiązanych z nimi, postawiono tu kilka pytań. O religijną naturę człowieka, który brnąc w technologię nadal dociera do „sytuacji” religijnych. O unifikację świata. O naturę kłamstwa i prawo do prywatności. Może nawet o zbędność/ niezbędność prawdy (przypomina się Ibsen). O mechanizmy władzy i powiązanej z nią kontroli. O cyfryzację człowieka. Interesująca jest też nazwa firmy – Circle, która już sama w sobie implikuje szereg skojarzeń symbolicznych.

Gdyby skupić się jedynie na tych pytaniach, na które film odpowiada, trzeba by go uznać za trywialny, bo i te pytania, i te odpowiedzi są raczej naiwne. Co innego, jeśli przyjrzeć się wątkom zawieszonym, niedomówieniom, kwestiom stawianym w tle lub nie wprost. I tu robi się naprawdę ciekawie.

III
Nie umiem ocenić gry Emmy Watson. To jedna z najbardziej hejtowanych aktorek i trudno mi się uwolnić od tej presji opinii publicznej. Z drugiej strony za wybitną nigdy jej nie uważałem, nawet przed tym zalewem hejtu. Z trzeciej strony gra postać nieszczególnie rozgarniętą, a finał fabuły wyposaża ją w przebiegłość, ale niekoniecznie w dojrzałość czy tzw. mądrość. Pominę więc ten wątek, natomiast spodobał mi się Tom Hanks. I znowu nie wiem, czy winika to z profilu jego postaci, czy z tego, że w końcu przestał być taki spuchnięty, wygląda na żywego człowieka. Może to jeszcze nie aktorstwo, ale i tak zupełnie inny (na plus) poziom niż np. w Moście szpiegów.

IV
Wspomniana końcówka jest fatalna. Jak by nie patrzeć – ostatecznie jednak sekta wygrywa, ukazane jest to jednak jako radosna konieczność dziejowa, z naiwną wiarą, że sam pomysł jest dobry, tylko trzeba eliminować „błędy i wypaczenia”. W Polsce taka idea jest dobrze znana i wiadomo do czego doprowadziła. „Socjalizm – tak, wypaczenia – nie”, „okres błędów i wypaczeń”, wszystko to sprowadzone do zdania-przykładu, że jeśli następuje katastrofa lotnicza, to nie likwiduje się samolotów, tylko bada katastrofę, żeby latać bezpieczniej. Właśnie, spośród zasygnalizowanych wyżej pytań zadanych niewprost zabrakło mi jednego: a co jeśli taka broń, jak przymusowa transparentność trafi w ręce psychopatów? A przecież trafi.

Ta trywializacja, wynikająca niestety z naturalnej, hollywoodzkiej specyfiki filmu, wiele mu odbiera. I jak sądzę jest przyczyną niskich ocen i fali krytyki, od której jednak odrywam się z wypisanych wyżej powodów. Postaram się ocenić sprawiedliwie.

5/10



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz