poniedziałek, 21 listopada 2016

Free State of Jones, reż. Gary Ross

Free State of Jones, reż. Gary Ross

Jedyna potencjalna słabość filmu to scenariusz oparty na faktach. Życie człowieka nie zawsze toczy się zgodnie z campbellowskimi schematami, choćby było nie wiadomo jak interesujące. Stąd fabuła, jakkolwiek ogromnie godna uwagi, może pozostawiać pewien niedosyt osobom nawykłym do stereotypowych układów.
Mamy więc film o rasizmie, o zdradzie i o wierze w to, co się robi, wyznaje. Mamy też (chyba przede wszystkim) film o Ameryce, z jej mitem kraju wolności i realiami kraju niewoli, przesądów, zaściankowości, ksenofobii – wszystko to w stopniu nieporównywalnie bardziej patologicznym niż choćby w Polsce. Mit ten jest o tyle niebezpieczny, że trudno znaleźć bardziej rasistowskie państwo niż USA, ale trudno też znaleźć państwo otoczone legendą równie liberalnego i otwartego.
Gdzieś w głębi, poza oczywistą krytyką systemu (bohaterowie są zdradzeni przez potencjalnych sprzymierzeńców, w końcu odnajdują się jedynie w enklawie, fikcyjnym niby-państwie stworzonym z wiary w lepszą przyszłość; znajdujemy też krytykę „boskiego” Lincolna, pierwsze znane mi w kinematografii odbrązowienie tej postaci), znajdujemy też krytykę religii, zwłaszcza w jej konserwatywnym wydaniu.
Rzecz warta obejrzenie pomimo pewnych dłużyzn i skrótów wynikających z możliwie wiernego trzymania się realiów historycznych (fabułę oparto na wydarzeniach historycznych). A tak poza wszystkim - przecież to Janosik w czystej postaci. No, może Robin Hood, na jedno wychodzi.


6/10


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz