Captain Fantastic, reż. Matt Ross
Z początku wygląda to tak, że jest
to wielka pochwała natury i życia wyzwolonego od konwenansów,
potok potępienia dla filistrów, rewizja cywilizacji. Potem okazuje się, że druga strona też ma argumenty.
Ostatecznie nie ma ucieczki od kultury. Jest tylko popadanie z kultury w kulturę,
calkowicie utopijny „projekt” wolności. Dostajemy jednak dość naiwną wykładnię wyższości jednej
kultury nad drugą, do tego – kiepsko uargumentowaną.
Te światy nie mogą się
ze sobą spotkać. Ostatecznie zwycięża jakiś nachalny relatywizm,
z którego wynika jedynie to, co wynika ze wszystkiego innego –
czyli że nie wiadomo o co chodzi. Ostatnia scena jest o tyle
symptomatyczna, że bohaterowie robią to samo, co robi „zgniły
kapitalizm”: siedzą niby razem, ale są zatopieni w innych
czynnościach. Przeciętny małolat w towarzystwie ma smartfona i
wysyła esemesy. Nasi bohaterowie także nie rozmawiają. Siedzą
wczytani w książki lub w swoje myśli. Jest jakaś różnica? Może
nie ma. I może jest to przesłanie tego obrazu, a jeśli jest - stawia mimo wszystko dość ciekawe pytanie. Nawet pytania.
Z wszystkimi wadami i zaletami wychodzi mi mniej więcej:
6/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz