niedziela, 28 lutego 2016

The Revenant (Zjawa), reż. Alejandro González Iñárritu

The Revenant (Zjawa), reż. Alejandro González Iñárritu

Nie wiem na ile to zamierzone, ale znowu (jak w wielu filmach) słyszę dalekie echa Człowieka zwanego koniem. Są filmy, które wracają – czy tego chcemy czy nie – zwłaszcza, kiedy nie ruszamy się daleko poza gatunek. Może nie dokładnie w treści, chociaż blisko. Ogólnie chodzi jednak o wejście białego człowieka w świat Ameryki jeszcze nieznanej, jeszcze nie eksplorowanej, kontakt z ogromem jej dziczy ze wszystkimi atrybutami. Także atrybutem estetycznym i mistycznym.
Te formalno-mistycyzujące elementy oprawy są jednocześnie najsilniejszą i najsłabszą stroną dzieła. Silną, bo to rzadkie w tego typu kinie nawiązanie do klasyki kina autorskiego i próba wzniesienia dość zwykłego westernu na poziom nieco bardziej wyrafinowanej sztuki. Słabą – bo próba nie udała się. Brak w tym spójności, przez cały seans dostajemy na zmianę dwie niesklejające się ze sobą narracje – poetycką i przygodową. Iñárritu zdaje się próbował pójść drogą Kubricka, który ze zwyczajnie zapowiadającego się S-F zrobił w psychodeliczno-mistyczne arcydzieło o szerokiej metaforyce. Zjawa natomiast wygląda, jakby ktoś założył niewłaściwy krawat do niewłaściwej koszul, a koszulę – do niewłaściwego garnituru. Wyszła z tego artystowska poza – nieprzekonująca, pretensjonalna.
Pytanie zasadnicze to pytanie o cel. Jaką wartość wnoszą te poetyckie elementy w prostej historii survivalowej. Otóż moim zdaniem – żadną. Bez nich byłaby to dokładnie ta sama opowieść, tylko o pół godziny krótsza i bez mieszania w to wszystko Tarkowskiego. Gdyby tak pozostawić wyłącznie estetykę Londona i Curwooda, byłoby wystarczająco mistycznie.
I zdanie o DiCaprio. Nie jest to żaden popis sztuki aktorskiej, tylko praca operatora i autora zdjęć, skupionych na zbliżeniach z szerokim obiektywem i dużą głębią ostrości. Przypomina mi takie antyki, jak Lecą żurawie, to decyzja reżysera, czy skupi się na postaci, czy na akcji. Zbliżenia koncentrują uwagę na postaciach, stąd DiCaprio przez większość filmu zasłania pół kadru. Albo cały. To wszystko. A rola – jak wiele innych – poprawna.
Podsumowując: jest to, naturalnie, dobry film, ale poziom szumu wokół niego jest o kilka leveli za wysoki.

6/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz