wtorek, 16 lutego 2016

Inherent Vice (Wada ukryta), reż. Paul Thomas Anderson

Inherent Vice (Wada ukryta), reż. Paul Thomas Anderson

Znakomita nostalgiczna opowieść. Stylizacja jest ostentacyjna, nie ma tu naśladowania kina z tamtej eopki. Postacie są przerysowane, kamera pracuje współczesną manierą, kolor zdjęć jest nowoczesny. Nie jest to film o latach 70., jest to raczej film o interpretacji lat 70. I jeśli zaakceptować taką konwencję – realizuje ją świetnie. Chwilami pastisz może jest szyty zbyt grubymi nićmi, a oczka puszczane do widzów – niepotrzebnie nachalne. Ogólnie jest jednak na tyle dobrze, że łatwo się wybacza.
Trudniej wybaczyć nadmiar dłużyzn, których nie ratuje „klimaciarskość”.
Po jakimś czasie nasuwa się myśl, że może chodzi o coś więcej niż o pastisz. Pod fabułą czai się upiorne pytanie – a jeśli świat wygląda naprawdę tak, jak go widzieli 45 lat temu, a nie tak, jak go widzimy teraz? Może tamci ludzie byli prawdziwsi? W każdym razie to trochę jak poszukiwanie zaginionego ojca: postmoderniści stawiają odwieczne pytania ludzkości „kim jesteśmy”, „skąd się wzięliśmy”, ale nie jako ludzie, tylko jako postmoderniści. Film próbuje odpowiedzieć.
Ostatecznie nie mamy żadnej pewności, co jest rzeczywistością. Zakwestionowanie wszelkich pewników, to przecież jeden z aktualnych dogmatów. W tej specyficznej grze z Incepcją można znaleźć jeden z wzorcowych modeli kina ponowoczesnego, ale z pewnością także coś więcej. W końcówce pojawiają się sugestie, że dzieło ma drugie dno, że jest filozoficzną rozprawą o historii i współczesności USA. Być może to kogoś zainteresuje, wątki sprawiają wrażenie czytelnych. Wymagałoby to po prostu recenzji, a nie notatki.
Doskonała muzyka Jonnego Greenwooda.

7/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz