czwartek, 11 sierpnia 2016

High-Rise (Wieżowiec), reż. Ben Wheatley

High-Rise (Wieżowiec), reż. Ben Wheatley

Powieść, na której oparto scenariusz, jest jednym z przypadków samo-rozliczenia Zachodu z rewolucją lat 60. Nie ma prostszej recepty na napisanie antyutopii niż odwołanie się do konsekwencji skrajnej utopii i wykazanie, jak bardzo była naiwna. Już tutaj robię się podejrzliwy. Rozmontowywanie czegoś, co samo z siebie się rozpada – to pójście na łatwiznę. Jednak system stworzony w latach 60. trzyma się do dziś i z tego powodu obraz taki jak Wieżowiec mógłby mieć sens. Nie gra mi coś więcej.

Chodzi o sposób kodowania metafory. Nie znalazłem wartości dodanych, żadnej analizy głębszej niż analiza populistyczna i popularna. Metafora jest tu budowana na zasadzie podstawienia. A więc – z punktu widzenia roku 1975: wieżowiec to liberalna cywilizacja zachodnia. Zachowanie kobiet obrazuje kiełkujący feminizm w znanej nam hermetycznej postaci. Pozorna komunikacja między piętrami to złudzenie równości szans i egalitarności. Orgie są obrazem efektów rewolucji seksualnej. Pod tym wszystkim ukryta tęsknota za arystokracją. I tak dalej, wszystkie podstawienia są jeden do jednego, coś jest czymś, coś obrazuje coś. Sam pomysł podziału na piętra (im wyższe, tym lepsza pozycja w hierarchii) już jest dość trywialny. I ostateczna klęska, efekt pasożytniczej gospodarki pokolenia, które uznało, że wszystko już osiągnięto, że od dziś zaczyna się wiecznotrwała konsumpcja (pusty sklep).
W roku 1975, kiedy ukazała się powieść, było to spojrzenie stosunkowo świeże, choć dalekie od geniuszu. Obecnie, po czterdziestu latach, można się zastanawiać, po co komu taki film. To prawda, są jeszcze tacy, którzy wierzą, że żyjemy w najlepszym z ustrojów i że przed nami jasność, raje, mleko i miód. To ci, którzy nie zauważyli w jakim stanie jest nasz wspólny „wieżowiec”, ale do nich raczej nie dotrze przesłanie filmu. Utożsamią bohaterów z kim innym, nie z sobą. Cała reszta po pierwsze zna i rozumie diagnozy postawione w fabule, po drugie – jak wspomniałem, metafory zrobione metodą 1:1 to nie są dobre metafory.
Kilka plusów za realizację, zdjęcia, aktorstwo, charakteryzacje i muzykę.

5/10

1 komentarz:

  1. Ech, ten Ballard, piewca dystopii:). Zgadzam się z przedmówcą w kwestii oceny filmu. Ewentualnie punkt wyżej za zgrabnie ukazaną erozję:)

    OdpowiedzUsuń