David and Goliath (Dawid i Goliat), reż. Wallace Brothers
Film dydaktyczny przeznaczony do
oglądania na pogadankach w podrzędnych sektach i małomiasteczkowych
parafiach opanowanych przez oszalałych proboszczów w wersji nazi.
Absolutnie pozbawiony treści („treść” rozumiem słownikowo).
Pseudofilozofujące cargo
wyładowane komunałami i pustosłowiem, przemądrzałe, pozbawione
nie tyle mądrości (kto oczekuje mądrości od takiego filmu?) ale
choćby pozorów sensu. Aktorstwo jest złe, a właściwie w ogóle go nie ma.
Prorok
Samuel jako mistrz w stylu Yody? Rekord świata.
Dałbym
za tę szmirę jedynkę, gdyby nie ważna rzecz: ten propagandowy,
agitacyjny gniot ma się nijak do Biblii. Jego celem jest nawracanie
nawróconych (bo żaden nienawrócony na takie brednie sę nie
złapie), tyle że nawróceni zwykle znają treść pierwszej księgi
Samuela. I nagle film dydaktyczny z powodów artystycznych (w której
to kategorii osiąga dno) staje się filmem heretyckim. Zgodność z
treścią Biblii w tej fabule jest mniej więcej taka,
jak zgodność psiej kupy w Budapeszcie z wybuchem Mt.Pelee. Takiego
samobója nie da się wybaczyć. Proszę Państwa, oto pierwsze zero
w punktacji na moim blogu. Zero.
0/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz