czwartek, 21 kwietnia 2016

Youth (Młodość), reż. Paolo Sorrentino

Youth (Młodość), reż. Paolo Sorrentino 

Po Wielkim pięknie, które dało mi mieszane odczucia bardzo byłem ciekaw nowego obrazu Włocha robiącego coraz większą karierę. Poprzedni film spotkał się z zachwytami, ja zareagowałem podejrzliwie. Ten efekt mógł być równie dobrze skutkiem nieprzeciętnego talentu, jak i szczęścia połączonego z szarlatanerią. Zarzuty o wtórność wobec Felliniego uważam za całkowicie uzasadnione, oby to była tylko wtórność, a nie na przykład próba „wkupienia się” tanim chwytem. Czego więc dowiedziałem się po Młodości?
Potwierdziła się niestety ta gorsza opcja. Film „ufortyfikował się” na trzech pozycjach, które mają go obronić: zdjęcia, aktorzy i przekaz. Jest jeszcze czwarty element, który wspiera tę konstrukcję, mianowicie przyprawiono całość podawanym z umiarem surrealizmem. Zdjęcia faktycznie są dobrze przemyślane, choć czasem przedobrzone, przeestetyzowane nachalnie wołające „zobacz jakim jestem pięknym zdjęciem!”. Aktorzy robią swoje bardzo dobrze, chociaż reżyser każe im się zachowywać źle. Zastyganie w jakichś posągowych pozach, poruszanie się teatralnie, ostentacyjnie, wydumane gesty, nienaturalne zajmowanie miejsc w kadrze, epatowanie „wielką sztuką” i jakąś pretensjonalną „klasycznością”, pseudo-koneserstwo w relacjach z innymi postaciami i światem zewnętrznym – to wszystko powoduje, że dobrzy aktorzy grają źle pomyślane postacie. Najgorsze jednak jest to trzecie pole, na którym Sorrentino usiłuje się bronić. Ów przekaz, który w założeniu miał być bez wątpienia potokiem głębokich myśli, sentencji i mądrości życiowych. Nie udało się. O ile w Wielkim pięknie jeszcze nie popłynął – nie było z tym przesady, a kamuflaż też był nieźle przemyślany – o tyle w Młodości te nachalne pouczenia o życiu stanowią większość dialogów. Najgorsze jest to, że owe mądrości wyjęte z diegezy nie mają racji bytu, w świecie pozafilmowym są definitywnie bezużyteczne. Postacie wygłaszają te swoje kwestie z powagą antycznych sentencji, jednak ich płytkość, zadęcie, pretensjonalność z biegiem fabuły zaczynają razić w sposób trudny do zniesienia. Przypomina to kazania niektórych księży, którzy „tak pięknie i mądrze mówią”, tylko minutę po kazaniu nikt nie pamięta o czym była mowa, a wszystkie te nauki są bezużyteczne w praktyce, naładowane banałem podanym podniosłym tonem.
Ostatecznie nie znalazłem nic oprócz pozowania na kino artystyczne przy pomocy sprawnego kopiowania środków używanych w kinie artystycznym. Sorrentino nie ma do powiedzenia niczego od siebie, a kiedy próbuje - epatuje truizmami. Gdzieś na początku drugiej godziny projekcji cały świat tego filmu zaczyna się wydawać „zrobiony”, straszliwie sztuczny, nie mądry a przemądrzały, rażąco mentorski i naiwnie filozofujący. Dawno nie zdarzyło mi się, żeby ktoś przez całe dwie godziny uparcie próbował mnie pouczać o życiu i nie powiedział przy tym niczego godnego uwagi. Cały ten spektakl sprawia wrażenie zabawy, w której najlepiej bawi się sam Sorrentino, jakby nie mógł nacieszyć się własną wspaniałością – więc celebruje ją pompatycznym montażem, onanizuje się wymyślnymi ujęciami i „pouczającymi” dialogami brzmiącymi jak wzięte z powieści socrealistycznej. I chociaż ufortyfikował się starannie, chociaż wszędzie stoją tabliczki ostrzegawcze „nie krytykuj, bo tu wszystko jest wybitne” – pomimo pewnych zalet nie umiem nie skrytykować.

4/10

2 komentarze:

  1. Z prawdziwą przyjemnością pozwalam sobie nie zgodzić się z powyższą recenzją. "Młodość" to po "Wielkim Pięknie", "Wszystkich odlotach Chenney'a" i (o zgrozo, nie dystrybuowanych w Polsce) "Skutkach miłości" kolejna odsłona tego na wskroś indywidualnego kina.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. spodziewałem się, że nie tylko Tobie, ale ogólnie wielu ludziom będzie się nie podobać to co napisałem :) zawahałem się przez chwilę, ale kurczę, trudno. albo piszę, albo nie :)
      dzięki za komentarz.

      Usuń