The Midnight Sky (Niebo o północy), reż. George Clooney
Clooney kolejny raz próbuje się wypowiedzieć serio, a okazuje się, że jest przeznaczony do parodii, jak choćby w Ave Cezar, tylko chyba po prostu o tym nie wie. Kosmiczna bzdura, którą zrobił dla Netflixa jest też dowodem na coraz prymitywniej serwowaną propagandę eko i inne podobne. Ciekawe dokąd to doprowadzi i reżysera i wytwórnię. Na razie mamy film bez fabuły, a nawet bez jasnego przesłania, bo nie wiadomo co to za katastrofa była. Akcja budowana jest nieudolnie, przewidywalnie, a warstwa "science" jest żenująca - nic o niczym tu nie powiedziano.
A szkoda, bo pierwsze ujęcia są świetne. Cóż. Maksimum głupoty tkwi już wymuszonych przygodach załogi statku kosmicznego, ale w scenie, gdzie Clooney znienacka wpada do lodowatej wody pod lód, normalnie w ubraniu, nurkuje, jakby wskoczył do ciepłego basenu i pływa sobie, wychodzi z powrotem na powierzchnię i idzie dalej. Zazdroszczę, tego nie daliby rady nawet morsujący z dużym doświadczeniem. Ktoś próbował zrobić ze mnie idiotę.
2/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz