Harmonium (Fuchi ni Tatsu, Fisharmonia), reż. Kôji Fukada
Film pod kilkoma względami niemal bliźniaczy z (także japońskim) Kurīpī. To dzieje się nie tylko w przebiegu fabuły, ale i w jej metaforycznym zmotywowaniu. Nie chodzi bowiem o to, że intruz wdziera się do rodziny, a o to, co wywleka z poszczególnych postaci. O ile we wspomnianym wcześniej obrazie mamy dość typowego (choć ciekawie rozwiniętego) "wampira", o tyle tutaj można pokusić się o więcej interpretacji. Mężczyzna ma wyrzuty sumienia, które można spersonifikować w intruzie. Kobieta ulega, ale nie ulega. Ona nie ma nic na sumieniu, natomiast zastanawiająco rozegrane jest matczyne poświęcenie (sygnał tego wątku dostajemy już na początku, ale akcja nie jest poprowadzona w przesadnie oczywisty sposób).
Końcową scenę można interpretować na różne sposoby (drobny SPOILER). Jako halucynację pod wpływem szoku, jako chwilowe przebudzenie córki, która wraca do stuporu, jako interpretację najgłębszych motywacji (kto kogo ratuje, kto dla kogo się poświęca), jako projekcję potrzeb i wyobrażeń, w końcu - jako pośrednią ofiarę, którą składa syn zbrodniarza za ojca. To, czy córka uległa wyleczeniu zależy już od nas i - być może - od tego, komu przyznamy rację. Mamy tu bowiem dodatkowy konflikt między religią matki i postawą ojca.
To zakończenie jest jednocześnie najmocniejszym i najsłabszym momentem. Z jednej strony otwiera pole do wielowątkowej interpretacji. Z drugiej - nie powinno chyba tak być, że cała wartość filmu rozgrywa się poza nim, a film daje tylko pretekst - być może niejasny nawet w głowie twórcy dzieła. Tego nie umiem rozstrzygnąć.
Tak czy inaczej mamy tu niebanalną i wciągającą historię z drugim, a może i trzecim dnem.
7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz