Star Trek Beyond (Star Trek: W nieznane), reż. Justin Lin
Historie „kultowe” są oglądane na
dwa sposoby. Jest grupa fanów, znawców tematu i grupa zwykłych
widzów, którzy poszli na film, nie dopytując (i nie chcąc nawet
wiedzieć) co działo się dotąd w historii takiej jak Star Trek.
Dobry film powinien zadowolić jednych i drugich. Nie zaliczam się
do fanów startrekowego wszechświata i chciałem obejrzeć
widowisko. I dostałem to, na co liczyłem. Ciekawe postacie, niezła
akcja i niewiarygodne efekty specjalne. Nikt mnie nie zmuszał do
znawstwa, obeszło się bez tego. Jedno co mnie zdziwiło to fakt, że
– jak mi się wydaje – nigdy dotąd nie było takiego zdarzenia
jak zniszczenie Enterprise. A tutaj pojazd ulega zagładzie, to chyba
nowość?
To nie
znaczy, że film wystaje ponad przyzwoite komercyjne widowisko. Nie
wystaje, co więcej – ma wady. Podstawowa z nich, często zresztą
obecna w różnych S-F to brak wyjaśnienia „jak to zostało
zrobione”. W świecie przedstawionym tego konkretnego wariantu
rzeczywistości jest nie do pomyślenia, że paru byłych żołnierzy
dysponując prymitywną technologią na zapomnianej planecie
wymyśliło sposób na sforsowanie obrony takiego statku jak
Enterprise i jednocześnie zbudowało tak potężną flotę. Dziwne
jest też, że najpotężniejsza baza federacji jest tak blisko
niezbadanej strefy Kosmosu i że jej nie zbadano przy tej okazji i że
alarm o nadlatujących statkach odzywa się dopiero, kiedy te statki
stanowią bezpośrednie zagrożenie. A są to sekundy. Tak się nie
robi, jeśli się posiada mózg.
Tę
wyliczankę wpadek – kamuflowanch montażem, elipsami, scenami
dynamicznych walk – można by przedłużać, ale nie ma potrzeby.
Poszedłem do kina na bajeczkę i obejrzałem bajeczkę, i bawiłem
się nieźle i, nie żałuję.
6/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz