Port of Call, reż. Phillip Yung
Ależ to mi narobiło kłopotu. Najpierw spodziewałem się rozrywkowego kryminału. Potem okazało się, że to jakieś strasznie zamieszane kino z niezupełnie zrozumiałą intrygą. Potem zrobił się z tego dobry kryminał, a w końcu jakiś dramat społeczny z wątkami osobistymi. Retrospekcje są dość skomplikowane w budowie. Był moment, że widziało mi się na czwórkę, był - że na siódemkę. Myślę, że biorąc pod uwagę sens całości ta szóstka poniżej jest sprawiedliwa.
Wymowa jest przytłaczająca i chwilami makabryczna. Film jest wielkim oskarżeniem obyczajów, osaczenia ludzi, bezduszności świata. Z pewnością jest to także dość pesymistyczna diagnoza człowieka jako gatunku. Można go czytać (i warto) na wiele sposobów, może nie bardzo wiele, ale jednak kilka owszem. Ostatecznie - naprawdę poruszyła mnie historia tej dziewczyny, zwłaszcza że podobno oparto na prawdziwych zdarzeniach. I warto było wytrzymać do połowy, bo potem już poszło jak należy.
6/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz