środa, 4 października 2017

Guardians (Strażnicy, Zashchitniki), reż. Sarik Andreasyan

Guardians (Strażnicy, Zashchitniki), reż. Sarik Andreasyan

Rosyjskie kino fantasy-superbohaterskie, o wyraźnym profilu komercyjnym, jest może niewiele gorsze od amerykańskich odpowiedników (podobnie jak armia), jednak nie oferuje niczego więcej niż kopia z akcentami lokalnymi.
Walorem tego „dzieła” jest konkluzja, że istnieje możliwość budowania uniwersów filmowych zupełnie inaczej osadzonych niż uniwersa amerykańskie i przez to da się choć na chwilę złapać oddech.
Efekty specjalne są znakomite, zwłaszcza, że mówimy o kinie mającym znacznie mniejsze doświadczenie niż Hollywood. Mamy tu jednak zalew wtórności. To coś więcej niż rosyjscy „avengers”, to jest kalka z prymitywnych japońskich kreskówek z lat 70. i 80. Dość byle jaka ekspozycja, zaniedbania logiczne, „deus ex machina”, wiecznie rozrywające się koszulki na „niedźwiedziu” (jakby nie dało się wymyślić dla niego elastycznych ciuchów, żeby nie był goły, jak już się zmieni znowu w człowieka). Ostatecznie jest to dość prymitywna gra komputerowa, sfilmowana, opatrzona nachalną muzyką i całkiem infantylna w ostatecznym rozrachunku. Logika też nie jest najmocniejszą stroną tej produkcji, natomiast wyłazi tam rosyjski kompleks posiadania gorszej broni niż Zachód. Stąd oczywiście dużo autentycznych przytoczeń, ale jeszcze więcej fantazji na temat minionych osiągnięć.
Trzeba natomiast powiedzieć, że dziewczyny są przepiękne i gdyby mieć choć jeden powód do obejrzenia tego filmu, to byłby ten. Ale, jak pisałem, choć pozostałe kuleją, to i tak warto.

4/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz